poniedziałek, 8 grudnia 2014

Deep Love - Love will save you!


Piwo i muzyka rockowa to dwa, bardzo bliskie sobie światy. Nie trzeba do tego chyba nikogo przekonywać. Ostatnio zdarzyło się, że i piwo i pewien koncert zrobiły na mnie ogromne wrażenie. 

Zacznę od muzyki. Już od jakiegoś czasu ostrzyliśmy sobie z Mateuszem zęby na występ Swans w Warszawie i wreszcie się doczekaliśmy. Łabędzie wystąpiły w Basenie, czyli sali koncertowej zbudowanej w pomieszczeniach prawdziwej pływalni wzniesionej w latach 30 ubiegłego wieku. Publiczność stoi na dnie, w miejscu gdzie dawniej znajdowała się woda, co wygląda dość ciekawie.


Ale wróćmy do samego koncertu. Wyrwał mnie z butów. Po prostu. Widziałem w swoim życiu wiele występów muzyków reprezentujących skrajnie odmienne gatunki. Byłem na kilku koncertach black metalowych, widziałem fantastycznego wirtuoza harmonijki ustnej, a także Rammstein, którzy są uznawani za jeden z najlepiej koncertujących zespołów na świecie.

Ale to wszystko nic przy misterium, które urządził Michael Gira i jego zespół. Panowie mocno improwizowali, a poszczególne utwory trwały około 20 minut. Czego tu nie było. Nie zabrakło łączenia dźwięków, zabawy instrumentami czy nagłych przejść od spokojnego, rytmicznego bujania do prawdziwej ściany hałasu. 

Trudno pisać o muzyce, dlatego postaram się jakoś to uczucie zobrazować. Wydawało mi się, jakby Swans budowali filary wielkiej świątyni, a wrażenie to potęgowały transowe rytmy i melodyjne zaśpiewy Giry. W pewnym momencie nadszedł punkt kulminacyjny, a świątynia zwaliła mi się na głowę wraz z potężnym uderzeniem hałasu, które niczym walec przejechało po gruzach i publiczności. A to tylko jeden utwór z trwającego 2 i pół godziny koncertu.

Ale jaki ma to związek z piwem? Zdarzyło mi się ostatnio spróbować piwa które, podobnie jak zespół Swans, doskonale łączyło ze sobą pozornie wykluczające się cechy. Tak jak u Łabędzi nie czuło się żadnego dysonansu między falą hałasu, zaśpiewami wokalisty i, na przykład, brzmieniem trąbki, tak w piwie Deep Love doskonale połączono amerykańskie chmiele, belgijskie drożdże i słód żytni.

Piwo zostało uwarzone wspólnie przez AleBrowar i norweski Nøgne Ø. Znajduje się w fantastycznej butelce, ozdobionej piękną grafiką, która z pewnością wyląduje na mojej półce i jeszcze długo cieszyć będzie oczy. Jest też firmowy kapsel AleBrowaru. Zgodnie z deklaracją, piwo jest w stylu west coast belgian rye IPA, a więc możemy spodziewać się prawdziwie wybuchowej mieszanki. Dla mnie super, widać że piwna rewolucja nie zwalnia.

Piwo jest w kolorze ciemnej pomarańczy i nalewa się z prawdziwie pancerną, gęstą, białą pianą. Nie jest przejrzyste, a delikatnie mętne. Prezentuje się godnie, a jak pachnie?

Chmiele Amarillo, Chinook, Mosaic i Simcoe robią świetną robotę. Zapach jest intensywny, wręcz uderzający, a odnaleźć w nim można brzoskwinie, morele, grejpfruty czy pomarańcze. Łączy się to świetnie z delikatnymi nutami przyprawowymi, tworząc przyjemną dla nosa mieszankę. Zapach zachęca, więc i smak powinien być w porządku, sprawdźmy.

Pierwszy łyk piwa dosłownie wbił mnie w ziemię. Filarem jest przyjemna, żytnia oleistość, na której umieszczono smak owoców tropikalnych i cytrusowych. Wszystko wieńczą przyjemne nuty przypraw korzennych. Te wszystkie elementy jakoś tak zgrabnie łączą się w jedną całość i są naprawdę dobrze wyważone. Ale to nie jest jeszcze koniec. Nagle uderza potężna ale bardzo przyjemna goryczka, która mimo swojej mocy nie zalega ale świetnie dopełnia smak tego piwa. Poczułem się trochę jak na koncercie, kiedy nagle misternie budowana wokół mnie ściana zostaje zburzona przez potężny taran. Tym razem nie był to taran gitarowych dźwięków, a właśnie chmielowa goryczka.



Może zalatuje to trochę "degustacyjnym onanizmem" (pozdrowienia dla Łukasza), ale naprawdę polecam cieszyć się tym piwem w skupieniu. Można naprawdę świetnie się bawić, wyczuwając i analizując poszczególne elementy składające się na Deep Love. A jest czego szukać.

I koncert Swans i piwo Deep Love to prawdziwe majstersztyki w swojej klasie. Złożone, skomplikowane ale niesamowicie satysfakcjonujące, a przypadku piwa - pijalne. Dlatego gdy tylko zespół Michaela Giry wróci do Polski, od razu pobiegnę po bilet. A Deep Love zrobię sobie zapas.

0 komentarze:

Prześlij komentarz