poniedziałek, 29 czerwca 2015

Perun/Behemoth Profanum - nie taki diabeł straszny


Sacrum i Profanum. Dwie odrębne, nieprzenikające się sfery ludzkiego życia. A od niedawna również dwa piwa uwarzone przez browar Perun dla metalowego zespołu Behemoth. Zagłębiliśmy się już w aspekt Sacrum, najwyższa pora sprawdzić, co kryje w sobie Profanum.

Kilka słów o genezie współpracy browaru Perun i Behemotha, a także innych przykładów piwno - muzycznych aliansów, napisałem przy okazji recenzowania, bardzo dobrego swoją drogą, piwa Sacrum. Tym razem bez zbędnego przedłużania przejdę więc do oceny mroczniejszego wcielenia tej intrygującej kooperacji.     

Piwo już w butelce prezentuje się świetnie, co w dużej mierze jest zasługą bardzo ładnej etykiety. Nawet kapsel pasuje kolorystycznie, zarówno do naklejki jak i do barwy samego piwa. A wspominając o piwie - jest ono nieprzejrzyście czarne ("czarne jak dupa szatana" powiedziałby Nergal), z brunatnymi przebłyskami. Piana bardzo szybko opadła do zaledwie cienkiego kożuszka.

Pod względem aromatu piwo nie odbiega od kanonów black IPA. Są tu cytrusowe nuty chmielowe, które zdecydowanie wybijają się na pierwszy plan, jest czekolada, nie brakuje również zapachów typowych dla słodów palonych.  

     
     
Natomiast po wzięciu pierwszego łyka, piwo okazuje się być dość zaskakujące. Przede wszystkim jest bardzo lekkie, może nawet nieco wodniste. Cóż, 13% ekstraktu wag. robi swoje. W pierwszej chwili trochę się zawiodłem, bo liczyłem raczej na uderzenie chmielu i paloności z najniższego kręgu piekieł, tymczasem Profanum jest łagodne niczym jasełkowy diabełek. Ale kiedy już przełamałem swoje opory wynikające z przyzwyczajenia do bardziej ekstraktywnych i intensywnych czarnych IPA, stwierdziłem że w sumie pije mi się Profanum bardzo dobrze. A piwo szybko zniknęło z kieliszka.

Główną rolę w smaku Profanum grają ciemne słody, w tym przypadku kojarzące mi się z gorzką czekoladą i kakao w proszku. Dobrze wyczuwalna jest również nuta przypominająca prażone ziarna słonecznika, a pochodząca z użycia słodów palonych. Chmiel pozostaje w tle, wzbogacając bukiet o smaki owoców tropikalnych i pomarańczy. Goryczka jest delikatna, co nawet pasuje do koncepcji całości. Wysycenie jest również niezbyt wysokie.

Za podsumowanie doskonale posłuży fakt, że piwo wypiłem zdecydowanie szybciej niż pisałem ten wpis. Czyli bardzo szybko. Profanum to bardzo smaczna black IPA w wersji "light", która powinna posmakować nie tylko piwnym geekom ale też profanom, którzy z piwem rzemieślniczym nie mają na co dzień do czynienia.

środa, 24 czerwca 2015

Raport o stanie kraftu # 5 - Odcinek sesyjny


Powracamy po dłuższej przerwie wraz z nową odsłoną Raportu o stanie kraftu! W dzisiejszym odcinku - kowboje, kooperacja, single hop i jedno piwo, które nie dość że nie wpasowuje się w ramy stylu, to na dodatek jest wadliwe. Pojawi się również słynny duch kraftu.

Na początek winien jestem jednak krótkie wyjaśnienie tej ciszy, która zapanowała ostatnio na blogu. Klucz tkwi oczywiście w tytule wpisu, który wbrew pozorom nie dotyczy piw sesyjnych, a sesji egzaminacyjnej, która co roku zaskakuje studentów niczym zima drogowców. Na szczęście do września z egzaminami spokój i można z czystym sumieniem zająć się piwem.

A butelek oczekujących na zrecenzowanie trochę się przez ten czas nazbierało. Dlatego dzisiejszy wpis będzie niejako wyłomem od zasady, że w tekstach z tego cyklu pojawiają się jedynie piwa, z którymi miałem już do czynienia wcześniej. Tym razem zasada ta odnosi się wyłącznie do jednego trunku - Bass Reeves produkcji Faktorii. Dołączą do niego piwa których jeszcze nie było dane mi próbować. Na pierwszy ogień pójdzie Orzesz ku..., uwarzone wspólnymi siłami browaru Bednary i Piwoteki, następnie zmierzymy się z Urwisem, debiutem browaru Hulaj Dusza, a na koniec udamy się na Olimp aby sprawdzić formę boskiego Apollo.

Orzesz ku... - Bednary/Piwoteka



Orzesz Ku... to piwo faktycznie pachnie jak orzech! Zagadka intensywności zapachu zostaje rozwiązana, kiedy spojrzymy na skład, w którym obok słodu, chmieli i drożdży widnieje aromat orzechowy. Nie wiem czy jest to aby zgodne z duchem kraftu, ale szczerze mówiąc, nieszczególnie się tym przejmuję. Zwłaszcza, że zapach piwa jest bardzo zachęcający. Orzechy oczywiście dominują, ale pojawiają się też nuty kojarzące się z przypieczonym ciastem, słodkim alkoholem i wanilią. W smaku orzeszki także pełnią główną rolę, a piwo przez swoją gęstość i aksamitność przypomina trochę niezbyt słodki likier. Brak słodyczy działa w tym przypadku zdecydowanie na plus, a palone słody nadają piwu nieco kwaśności, dobrze komponującej się z przyjemną, orzechową goryczką. Godne polecenia nie tylko dla wiewiórek.

Bass Reeves - Faktoria


     

Black IPA Bass Reeves wywarło na mnie swego czasu bardzo dobre wrażenie. Do dziś jest to jedno z dwóch piw browaru Faktoria (drugim jest oczywiście Winchester), do których co jakiś czas powracam, wiedząc że się na nich nie zawiodę. O ile pozostałe piwa tej inicjatywy miewają swoje wzloty i upadki, a o niektórych piwowarzy woleliby pewnie zapomnieć, tak na czarnoskórym szeryfie można polegać jak na naszym Zawiszy Czarnym. Piwo pachnie bardzo przyjemną mieszaniną ziół, cytrusów i prażonego słonecznika, zaś w smaku dominują nuty gorzkiej czekolady i kawy, a w tle przewijają się owocowe akcenty chmielowe. Smaki te płynnie przechodzą w silną, acz nie zalegającą, żywiczną goryczkę. W efekcie postało bardzo ciekawe, złożone piwo, które spokojnie zaliczam do czołówki polskich Black IPA.

Urwis - Hulaj Dusza


      

Zwykle bywam ostrożny co do nowych inicjatyw kontraktowych, zwłaszcza jeśli pierwszym ich piwem jest American Pale Ale. Dotychczasowe doświadczenia wskazuje, że debiutanckie wypusty bywają nierzadko obarczone wadami, a i wybrany styl piwa nie jest zbyt pociągający ani odkrywczy (wyobraźcie sobie takie stwierdzenie jeszcze dwa lata temu, klęska urodzaju!). W każdym razie, zadziałała chyba magia ładnej etykiety i uległem pokusie sięgnięcia po propozycję, warzącego w Tarczynie, browaru Hulaj Dusza. Niestety, samo piwo nie jest już tak urodziwe i z wyglądu przypomina raczej angielskie IPA niż APA. Na zdjęciach jest rozświetlone przez wieczorne słońce, więc może to nie być widoczne tak jak w rzeczywistości, ale barwa od stylu odstaje zupełnie. Podobnie z resztą jak aromat, w którym zamiast chmielowej rześkości, dominuje słodycz karmelu i toffi. Karmelkowy i słodowy jest również smak Urwisa, który na dodatek "wzbogacony" został nutą zardzewiałego gwoździa. Debiutu do udanych zaliczyć nie można, ale trzymam kciuki żeby inicjatywa w przyszłości bardziej się rozhulała.

A na koniec ciekawostka - piwo zostało zamknięte kapslem... Manufaktury Piwnej. Troszkę wtopa.

Apollo - Olimp



Browar Olimp ma w swoim portfolio bardzo szeroką gamę piw, od imperialnego stoutu po piwo dyniowe. W tym przypadku wraz z ilością stylów nie zawsze idzie ich jakość i obok trunków bardzo dobrych, trafiają się też piwa nieudane. Niestety Apollo należy raczej do tej drugiej kategorii. Problemu upatrywać należy w zbyt małym udziale chmielu, i to zarówno w aromacie, jak i smaku Apolla. Single Hop powinien uwydatniać charakterystyczną cytrusowość Amarillo, a zamiast tego otrzymujemy karmelową nudę, podszytą na dodatek dość wyraźnym i grzejącym w przełyk alkoholem. W efekcie trunek jest ciężki i męczący, co nieszczególnie zachęca do dalszego picia, a tym bardziej ponownego sięgnięcia po rzeczone piwo. Masa jest już zrobiona, przed następnym zaprezentowaniem się publiczności Apollo powinien popracować nad rzeźbą. Czyli nad chmieleniem.

W dzisiejszym zestawieniu trafiły się dwa ciekawe, wyraziste i charakterne piwa, które prezentują sobą solidną jakość. Niestety, obok nich występują trunki z których jeden jest co najwyżej średni, a drugi to totalny niewypał. Jak widać problemy z jakością piwa to nie tylko domena nowych inicjatyw, ale też graczy o wypracowanej pozycji na rynku.

czwartek, 11 czerwca 2015

Reden Krzyż Południa - APA wśród gwiazd

Szczerze mówiąc nie miałem w planach degustacji tego piwa. Ot, kolejne american pale ale. Jednak browar Reden nie gościł jeszcze na naszym blogu. Skorzystajmy więc z okazji i zobaczmy co ten chorzowski browar ma do zaoferowania.


Pewnego ciepłego, wiosennego wieczoru naszła mnie ochota na piwo. Niestety wieczór był już dość późny i sklepy z piwem kraftowym były już pozamykane. Niechętnie wybrałem się do niedalekiego sklepu spożywczego, gdzie jedna półka w lodówce zarezerwowana była dla piw rzemieślniczych lub "okołorzemieślniczych". Jedynym piwem na składzie, którego jeszcze nie piłem był właśnie Krzyż Południa z browaru Reden. 

Krzyż Południa to nazwa bardzo adekwatna do tego piwa. Pochodzi ona od gwiazdozbioru o tej samej nazwie. Fanów astronomii uprzedzam, że nie jest on widoczny na naszej półkuli. No, a przynajmniej obecnie nie jest. Widoczny jest na półkuli południowej i ma obecnie bardzo ważne znaczenie patriotyczne dla wielu państw tamtej części świata. Na swoich flagach umieściły go Brazylia Papua Nowa Gwinea, Samoa... i Nowa Zelandia.

Fani kraftu już zapewne uśmiechają się pod nosem. Tak dobrze myśleliście. Nowa Zelandia jest tez obecna w tym piwie. Nowozelandczycy tak poważają ten gwiazdozbiór, że nazwali nim nawet chmiel ;). Jest on uniwersalny - można go dodawać i na goryczkę i na aromat. Southern Cross charakteryzuje się aromatami skórki cytryny i igieł sosnowych. Oprócz tego w składzie piwa znalazły się słód pale ale, pszeniczny i karmelowy jasny.

Piwo ma barwę bursztynową, nieco ciemnozłotą. Piana jest raczej mało obfita, drobnopęcherzykowa (później jednak pojawiają się dziury i poszarpania. Po jakimś czasie pozostaje tylko delikatna obrączka z piany, która oblepia szkło. Piwo jest klarowne.


W aromacie piwa faktycznie wyczuwalne są cytrusy, trochę jak przy amerykańskim chmielu. Ten aromat jest jednak bardziej delikatny niż w APA chmielonych amerykańskim chmielu. Gdzieś na drugim planie bardzo słabo wyczuwalne nuty leśne i żywiczne.

W smaku podobnie - również wyczuwalne cytrusy, akcenty słodowe. Nie ma już tutaj aromatów leśnych i żywicznych. Jakby cała para poszła w aromat a nie w smak. Goryczka jest wyczuwalna - średnia do średnio-wysokiej. Zalety chmielu Southern Cross wyszły tutaj w całej okazałości, brakuje tylko tej nuty żywicznej. Wysycenie średnie, jest w porządku jak na ten styl. Odczucie dość lekkie ale nie wodniste. Całkiem dobra pijalność.

Podsumowując - nie jest to piwo które sięga gwiazd. American pale ale na nowozelandzkim chmielu, które jest całkiem dobre w smaku. Nie spodziewajcie się raczej wielkich doznań smakowych. Piwo można wypić z przyjemnością. Nie ma w nim żadnej wady ale też nie w nim nic co sprawiłoby, że zapamiętam je na dłużej.

czwartek, 4 czerwca 2015

Doctor Brew Polaris - nieudana wyprawa


Browar Doctor Brew postanowił wybrać się na wyprawę polarną i swoje najnowsze piwo oparł na nowofalowym, niemieckim chmielu Polaris. Niestety, ekspedycja ta okazała się być równie nieudana co próba zdobycia bieguna południowego przez Roberta Scotta.

Niektóre przedsięwzięcia są od początku skazane na porażkę. Początkowe, błędne założenia sprawiają że późniejsze starania, choćby i największe, nie pozwalają zapewnić sukcesu. Tak było również z polarną ekspedycją Scotta, Anglika który podjął wyścig z Roaldem Amundsenem o zdobycie bieguna południowego. Niestety, szereg złych decyzji podczas przygotowania misji, niedostosowanie wyprawy to panujących na Antarktydzie warunków i pewna doza typowej dla Brytyjczyków buty, sprawiły że wyprawa zakończyła się tragicznie. Ekspedycja nie tylko dotarła na miejsce po Norwegach, ale również nie zdołała dotrzeć do przygotowanych zawczasu obozów. 

A skąd te "polarne" skojarzenia? Budzi je użyty przez Doktorów niemiecki, nowofalowy chmiel Polaris. Ma on w założeniu dawać ciekawy i orzeźwiający efekt mentolu, przypominający nieco miętowego cukierka. Niestety, efekt osiągnięty przez browar można porównać nie z sukcesem Amundsena, a zupełną porażką Scotta.

Zacznijmy jednak od aspektów wizualnych. Nowe etykiety piw Doctor Brew, w jakiś sposób nawiązujące do idei piwa, wypadają całkiem ładnie. No i po zmianie stylu etykiet BrewDoga nie kojarzą się już tak wyraźnie z tym szkockim browarem. Tym razem mamy ciekawy motyw mrozu osadzającego się zimą na szybach i "zimową" kolorystykę.

Piwo jest nieco zmętnione, ale nie ma tu przesadnie wiele drobinek czy osadu, które w innych piwach z tego browaru się zdarzają. Trunek ma ciemnozłotą barwę, a piana, choć początkowo obfita, to bardzo szybko opada. 

Aromat piwa jest całkiem przyjemny, choć oczekujących intensywności zapachów rodem z piw chmielonych "amerykańcami" muszę zasmucić. Przede wszystkim wyczuwalna jest bowiem słodowa karmelowość i landrynki. Dopiero po niej można wyczuć nieco nut ziołowych i owocowych. Mięty ani mentolu w zapachu nie stwierdzono.

W smaku również prym wiodą słody, a piwo jest w pierwszej chwili wyraźnie słodkie. W porównaniu do innych piw Doctor Brew to spore zaskoczenie, czyż nie? Akcent chmielowy jest obecny w postaci dużej ilości ziół, nieco mniejszej owoców i tym co miało wyróżniać Polaris, a więc smakiem kojarzącym się z tanimi cukierkami miętowymi czy lodem prosto z zamrażarki. Wraz z zalegającą, nieprzyjemną, ziołową goryczką pojawił się również niekoniecznie pożądany posmak czosnku. Biorąc pod uwagę wyraźną słodowość, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że chmiel po prostu mało wnosi do tego piwa, którego smak nie jest ani szczególnie intensywny, ani interesujący.

Tym sposobem docieramy do podsumowania, które będzie dla Doctor Brew surowe niczym pogoda na Antarktydzie. Niestety, Single Hop Polaris IPA to moim zdaniem piwo zwyczajnie i od początku nieudane. Zbyt słodowo-karmelowe i ciężkie do swobodnego popijania, zbyt mało wyraziste aby przedstawić je jako interesującą nowość. Przyczyna tego stanu rzeczy tkwi zapewne w chmielu, który najwyraźniej na single hop się po prostu nie nadaje. 

wtorek, 2 czerwca 2015

Hoppiness Beer & Food - Pracownia Piwa atakuje Chmielną!


Tempo powstawania nowych multitapów w Warszawie jest coraz większe. Zaledwie dwa tygodnie temu Maciek był w Jabeerwocky, a już w ostatni weekend swe podwoje otworzył Hoppiness Beer & Food - pierwszy patronacki lokal Pracowni Piwa.

Nowy multitap jest usytuowany na Chmielnej - ulicy, która chyba jak żadna inna pasuje do tego typu lokali - i nie chodzi tylko o nazwę. ;) Najbardziej lanserską ulicą Warszawy przewijają się codziennie tłumy, a w weekend ulica tętni życiem, ludzie spotykają się w okolicznych knajpach i klubach. W tamtej okolicy brakowało tylko dobrego multitapu. Teraz i ten problem został rozwiązany.

Do Hoppiness skierowałem się już o 19 aby zająć jak najlepsze miejsce. Na miejscu spotkałem się z nieocenionym towarzyszem naszych piwnych eskapad Łukaszem, który swoimi zdjęciami ma również wkład w tą relację. Ale co z lokalem? Wystrój sprawia wrażenie bardzo ciepłego i komfortowego miejsca. Wnętrze jest utrzymane w różnych odcieniach brązu - koloru Pracowni Piwa. Wielkie logo browaru jest zresztą umieszczone na jednej ze ścian. Samo logo multitapu jest zresztą nieco podobne do loga krakowskiego browaru. Jak się dowiedziałem, za logo lokalu odpowiada znany grafik Miłosz Lodowski.

Hoppiness dysponuje dwunastoma kranami - sześć z nich jest zarezerwowanych na stałe dla Pracowni Piwa, a na pozostałych będzie można znaleźć piwa z innych browarów rzemieślniczych zarówno z kraju jak i z zagranicy. Oprócz tego Hoppiness proponuje ciekawe menu przygotowane przez znanego z polskiej edycji programu Top Chef, szefa kuchni Marcina Jabłońskiego. O 20 to właśnie on powitał gości. Przedstawił całą ekipę lokalu i zachęcił do spróbowania nie tylko piwa. Jak powiedział, wszystkie potrawy w menu zawierają w sobie jakiś składnik piwa - słód, chmiel lub drożdże. Faktycznie w menu można znaleźć np. rybę macerowaną granulatem chmielowym. Na otwarcie przygotował prawdziwą niespodziankę - lody piwne mrożone ciekłym azotem, przygotowane na bazie piwa Hey Now. Szef kuchni mroził lody przy gościach i trzeba przyznać, że wyglądało to bardzo spektakularnie. Lody były bardzo smaczne - mocno kremowe a w smaku czuć było nutkę karmelu. Jak na pierwsze zetknięcie z kuchnią molekularną było bardzo interesująco.

Przejdźmy w końcu do samego piwa. Pracownia Piwa przygotowała na otwarcie lokalu przedpremierową beczkę swego nowego piwa Krakowski Spleen - session IPA na chmielu Galaxy. Piwo było ciemne nawet jak na india pale ale w smaku nie było nic do zarzucenia - dobra goryczka i wysoka pijalność sprawiły, źe piwo szybko zniknęło. Cóż, kolejne udane piwo od Pracowni. Tego wieczoru spróbowałem jeszcze dość niespodziewanie zapowiedzianego Funky Cherry z browaru Szałpiw. Wiśnia nie dominowała w smaku, a kwaśność była dobrze wyważona. Wszystko bardzo dobrze ze sobą współgrało. Wypiłem też Dwa Smoki z Pracowni, które również wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Oczywiście na otwarciu nie mogło zabraknąć reprezentacji pracowni w osobie Marka Bakalarskiego. 

Tak podobało mi się w Hoppiness, że zawitałem tam też następnego dnia, w niedzielne popołudnie. W tak gorący czas na warsztat poszły Big Chmielowski (Pracownia Piwa), Otwarcie Sezonu (Trzech Kumpli) i Berserker (Kingpin). W związku z tym, że ludzi było trochę mniej był też czas na krótką pogawędkę z barmanami. Oczywiście w Hoppiness odbywać się będą kraftowe imprezy w tym wszystkie premiery Pracowni. 

Podsumowując, wrażenia z nowego multitapu jak najbardziej pozytywne. Dobrze, że w centrum Warszawy powstają kolejne ciekawe piwne miejsca, umiejscowione nie tylko w zagłębiu piwnym przy ul. Parkingowej i Nowogrodzkiej. Dla mnie osobistym plusem jest fakt, że od siebie mam do Hoppiness trzy kroki. Coś mi się wydaje, że będę tam częstym gościem ;) Lokal polecam bez wątpienia wszystkim piwnym geekom oraz tym, którzy o piwie chcieliby się dowiedzieć czegoś nowego. Również smakosze znajdą tu coś dla siebie. Do zobaczenia w Hoppiness!







poniedziałek, 1 czerwca 2015

Wrężel WIPA - mariaż (prawie) doskonały


Połączenie piwa pszenicznego i IPA to pomysł na miarę wynalezienia koła, czy bezprzewodowego internetu. Do uwarzenia znakomitego piwa sam zamysł jednak nie wystarczy, konieczne jest także solidne rzemiosło.

Swoich sił spróbował, nie goszczący do tej pory na blogu, browar Wrężel. Powód jego nieobecności jest bardzo prosty, po prostu po wyroby tego browaru sięgałem niezwykle rzadko. Przede wszystkim z powodu niezbyt ciekawych stylów warzonych piw, a także (a może przede wszystkim) z powodu strasznie słabych, wręcz okropnych etykiet. Na szczęście ktoś we Wrężelu (Wrężlu?) miał głowę na karku i jakiś czas temu browar przeszedł mały rebranding, polegający na wprowadzeniu nowego logo i stylu etykiet. Szczerze mówiąc nadal nie są one szczególnie porywające, ale przynajmniej można na nie patrzeć bez łez żalu gromadzących się w oczach. No i wreszcie Wrężel wyróżnia się jakoś na sklepowych półkach.

Wrężel zaczął również warzyć piwa w ciekawszych, bardziej rewolucyjnych stylach. Powstało choćby black IPA, czy double IPA, a ostatnio również wheat IPA, które zdecydowałem się przetestować. Bardzo lubię ten styl, przemawia do mnie jego orzeźwiająca moc, lekkość i chmielowa owocowość. W dodatku polscy rzemieślnicy mają nosa do łączenia pszenicy i amerykańskich chmieli. Jako przykłady mogą posłużyć choćby takie piwa jak Pan IPAni  z browaru Trzech Kumpli czy klasyk pracowni piwa - Hey Now.

Teoretycznie wszystko powinno tu grać bardzo dobrze. Wheat IPA od zwykłego IPA różni się głównie dodatkiem pszenicznego słodu i widać, że w tym piwie go nie pożałowano. Trunek jest bowiem nieprzejrzysty i zupełnie zmętniony, co widać nawet kiedy znajduje się jeszcze w butelce. Żeby było ciekawiej, WIPA nachmielono Columbusem, Citrą i Equinoxem (na etykiecie nazwanym Exuinoxem), ostatnio dość popularnym chmielem w polskim piwowarstwie. Oprócz słynnego Kinky Ale od Doctor Brew, trafił choćby do Belgian Blond z browaru Birbant. Nie śmiem narzekać, bo chmiel to zaprawdę fantastyczny i o bardzo przyjemnym aromacie.

Piwo pieni się całkiem ładnie, a piana jest puszysta i dość trwała, co nie jest specjalną rzadkością w piwach z dodatkiem pszenicy. Zgodnie z przewidywaniami jest też mętne jak niemiecki hefeweizen, bądź jak woda w kałuży, ze sporą ilością pływających to tu to tam drobinek. 

Zapach piwa z brudną wodą na szczęście już się nie kojarzy. Dominują amerykańskie chmiele, nadające piwu orzeźwiającego, cytrusowego aromatu. Są tu też owoce tropikalne, a w tle nieco pszenicznej kwaskowej zbożowości. Niestety pojawia się także odrobina siarki i to takiej z gatunku niezbyt przyjemnych. Nie ma jednak po co rozpaczać - to rześki, orzeźwiający aromat chmielu gra tu główną rolę. 

W smaku piwo od samego początku pokazuje swoje owocowe, orzeźwiające oblicze owoców tropikalnych i cytrusowych. Nie ma tu zbyt wiele akcentów słodowych i bardzo dobrze, bo w moim mniemaniu wheat IPA powinno raczej orzeźwiać swoją owocowością, a nie nudzić karmelem. W tle pojawia się za to trochę sosnowych igieł, żywicy i nutka pszenicznej kwaśności. Zdecydowanie bardziej wyraźnym akordem jest za to goryczka - wyraźna i grejpfrutowo-żywiczna. W związku z niemal zupełnym brakiem słodyczy, w pewnym momencie zaczęła mnie ta gorycz trochę męczyć. Gdyby nie ona, piwo zniknęłoby ze szklanki w zaledwie kilka minut.

Wrężel WIPA to piwo, którego akcent jest przesunięty zdecydowanie w stronę wytrawnej owocowości i goryczy. Wysycenie jest dość wysokie, co tylko potęguje wrażenie orzeźwienia. Gdyby nie ta odrobina siarki w aromacie i goryczka, która na finiszu stanowi zbyt wyraźną dominantę, byłoby świetnie. Mimo tych mankamentów, piwo jest smaczne, o zdecydowanym, owocowym smaku i jest warte polecenia, zwłaszcza na nadchodzące (miejmy nadzieję!) upalne, letnie dni.