środa, 29 kwietnia 2015

WFP II ed. - biegiem przez stoiska


Na Warszawskim Festiwalu Piwa zaprezentował się cały szereg polskich browarów rzemieślniczych. Tych najbardziej znanych i zupełnych debiutantów. Oferty niektórych były bogatsze o premiery. Jak wyglądały stanowiska?

Nie będę się tutaj silił na dokładną ocenę, ale raczej na to jak browary przygotowały się do festiwalu. Trzeba pamiętać, że niektóre z nich były dostępne tylko na stoiskach multitapów lub dostawców piwa. Byliśmy przy większości stanowisk i prawie na każdym było coś ciekawego, przy czym warto było się zatrzymać. 

AleBrowar - premiera Kiss the Beast odbyła się tydzień wcześniej, więc ekipa AleBrowaru nie miała na warszawski festiwal żadnej premiery. Mimo to do stanowiska browaru ustawiały się kolejki. Mnie raczej niczym nie przyciągnął zwłaszcza, że oferta była raczej standardowa.

Artezan - warszawski browar największą popularnością cieszył się podczas premiery, świetnej skądinąd, Star Cysterny. Poza tym w ofercie Artezana również raczej standardowo. Wraz z Artzanem wystawił się też browar Inne Beczki.

Chmielarnia - na stanowisku Chmielarni zagościły piwa browaru Bednary. Jednak o wiele większym zainteresowaniem cieszyły się duńskie Mikkellery. W końcu była okazja posmakować słynnego Blacka czy Schwarzbiera. Nie można również zapomnieć o doskonałej kuchni, znaku rozpoznawczym Chmielarni, która i tym razem znalazła wielu amatorów.

Doctor Brew - stanowisko w zeszłym roku oblegane, teraz cieszyło się mniejszym zainteresowaniem. Nawet pomimo premiery single hopa na eksperymentalnym chmielu Azacca. Pewnie z powodu umiejscowienia na, dość kameralnym, ostatnim piętrze strefy VIP. Być może również monotonna oferta doktorów znudziła się szerszej publiczności. Nawet dziewczyny sprzedające piwo nie był przebrane w stroje pielęgniarek. Smuteczek.

Dukla - debiutant i browar o którym tak naprawdę wiadomo było niewiele. Pewnie to przyciągało wielu ciekawskich. Oferta raczej standardowa, ale ze względu na to, że wcześniej ich piwa były niedostępne, zyskiwała na świeżości.

Kraina Piwa - stanowisko również chętnie odwiedzane, zwłaszcza ze względu na premiery Birbanta, ale nie tylko. Na stanowisku znanej hurtowni można też było posmakować Kingpina, Wrężela i Solipiwko. Taka oferta sprawiła, że beergeekowie nie przechodzili obok Krainy obojętnie.

Lambrate - włoski browar miał całe stanowisko tylko dla siebie. W Polsce nieznany, cieszył się na festiwalu bardzo dużym zainteresowaniem. Tym bardziej, że miał bardzo szeroką ofertę bardzo ciekawych piw, a panowie co jakiś czas głośno intonowali jakąś piosenkę.

Lubrow - trójmiejski browar restauracyjny wzbudzał ciekawość gości festiwalu szczególnie ze względu na piwo z dodatkiem yerba mate (o którym będzie jeszcze w kolejnym wpisie). To właściwie wszystko co miał do zaoferowania - inne piwa z tego browaru raczej nas nie porwały.

Nepomucen - kolejny debiutant - mały browar z Wrocławia. Być może ze względu na fakt, że niewielu o nim słyszało, na początku nie cieszył się tak dużym zainteresowaniem. A szkoda, bo piwa miał całkiem dobre, zwłaszcza Grodziskie. Chyba jednak ludzie przekonali się do niego w trakcie festiwalu, bo później klientów było już więcej.

Olimp - browar ma bardzo szeroką ofertę, a na WFP nie przygotował żadnych nowości. Oczywiście nie mogło tutaj też zabraknąć browaru Wąsosz. Zainteresowanie, zwłaszcza tym pierwszym browarem, było spore. Może to nowości, a może robotę zrobiły fantastyczne etykiety dobrze wyeksponowanych butelek.

Perun - z tym browarem zetknąłem się po raz pierwszy na poprzednim WFP. W tym roku Perun seryjnie wypuszczał nowe piwa i zachęcał premierą - Trzema Zorzami. Poza tym ekipa miała bardzo dobre miejsce - tuż przy wejściu, więc nikt kto wchodził nie mógł ich nie zauważyć.

Pinta - Pinta przygotowała dwie premiery na festiwal, na które hajp pompowała już od jakiegoś czasu. Faktycznie piwa robiły wrażenie i ten, chyba najbardziej znany, browar rzemieślniczy cieszył się dużym zainteresowaniem. Dodatkowo można było u nich kupić ostatnie butelki Imperatora Bałtyckiego z czego wielu chętnie skorzystało. Niestety nie było egzotycznego Taka Haka.

Pracownia Piwa - krakowski browar już niedługo wypuści butelki poza gród Kraka, ale póki co musieliśmy nacieszyć się piwem z nalewaka (jo!). Szeroka oferta, ciekawe, nowe piwa i dodatkowo posiłki z browaru Szałpiw sprawiły, że przed stanowiskiem Pracowni zawsze były kolejki.

Reden - górnośląski browar nie przygotował żadnych premier, przywiózł jednak ze sobą kilka sprawdzonych wyrobów, a także wciąż świeże (choć lekko podwędzone) Banany na Rauszu.

Same Krafty - w ofercie warszawskiego multitapu znalazły się piwa Chmielogrodu, Piwnego Podziemia, Profesji i Trzech Kumpli. Oferta całkiem spora, każdy mógł tutaj znaleźć dla siebie coś miłego. Każdy z tych browarów prezentuje niezły poziom, więc nic dziwnego, że chętnych było sporo. Szkoda, że Same Krafty upchnięto na trzecim poziomie gdzie nie wszystkim chciało się wchodzić i było daleko od trybuny.

Spiskowcy Rozkoszy - kolejny z warszawskich multitapów zaoferował piwa browaru Brodacz, Genius Loci, Raduga, Słodowy Dwór i Waszczukowe. Kolejna bogata oferta, premiera jednak tylko u Radugi. Ale zainteresowanie i tak niemałe. Tutaj też kolejny debiutant - Słodowy Dwór. Niestety nie miałem okazji spróbować ich piwa. Mam nadzieję, że będę mógł to szybko nadrobić.

Browar Stu Mostów - wyróżniał się tym, że ich żółte, jaskrawe logo było łatwo dostrzegalne wśród innych. Główną rolę na ich stanowisku odgrywała oczywiście linia piw Salamander. Zainteresowanie było całkiem spore.

To oczywiście nie wszystkie stoiska. Oprócz nich, swoje miejsce na II edycji WFP znalazł również restauracyjny browar Bierhalle, Browamator który serwował między innymi słynne piwa Anderson Valley i Schlenkerli, Browariat z imponującą ofertą między innymi Camba Bavaria, Partizan Brewing i The Kernel. Był również Filip Merynos prezentujący piwa browaru Faktoria i Haust oraz Jan Olbracht, niestety bez nowych piw. Pojawiła się również również Strefa Piwa, gdzie pierwsze skrzypce grały piwa z browaru Podgórz. 

Na koniec wrzucam trochę zdjęć. Od razu uprzedzam - zdjęcia samego piwa zostawiamy na następny wpis ;).

Półki u Dukli
Ogłoszenie wyników konkursu piw domowych
Kolejna kategoria
i kolejna
Patentujemy nowe szkło
Wszyscy wyróżnieni na płycie. Jest też sztandar rewolucji
Też tak pędziłem na trybuny
A tam peruńskie piwa
Niestety urodziwa Pani z Pinty schowała się za nalewakiem :(
Browar Stu Mostów
Oferta Słodowego Dworu
Perun zwarty i gotowy
Trybuna VIP na Legii - pewnie pierwszy i ostatni raz
Kto w ogóle robi zdjęcia słodu?! Nikt, chyba, że to Weyermann
Na stadionie faktycznie tłumy
Tu Reden, w czym mogę pomóc?
Trzech Kumpli
Te Kinky Ale tylko czekają, żeby je wypić 
Niestety nie było wejścia dla blogerów
Degustuje? ;)
W Pracowni Piwa praca wre!
Podobnie jak przy Lubrowie

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

WFP II ed. - pełne trybuny


Festiwal, festiwal i po festiwalu - można by rzec parafrazując znane powiedzenie. Druga edycja Warszawskiego Festiwalu Piwa przechodzi do historii, czas więc zabrać się za podsumowanie tej imprezy.

Festiwalowi doskonale zrobiła przeprowadzka z hali na stadion Legii, a dokładniej do strefy vipowskiej, w której na co dzień rezydują wąsaci działacze. Rozwiązało to ogromny problem pierwszej edycji festiwalu, a więc brak klimatyzacji i spory tłok w godzinach wieczornych. Strefa okazała się całkiem spora, a rozłożenie imprezy na piętra sprawiało, że tłum był jakby nieco mniejszy. Spora część festiwalowych gości rozsiadała się również w strefie foodtrucków i na trybunie. 

Wspomniana trybuna była ogromną zaletą tej edycji festiwalu. Jesienią był problem z małą ilością miejsc siedzących, a po kilku godzinach chodzenia i picia piwa jedyną rzeczą o jakiej marzyłem był wygodny fotel. Tym razem można było rozsiąść się na miękkich krzesełkach i zająć degustacją, konsumpcją czy rozmową. Przy trybunach znalazło się też miejsce dla tanków z wodą do przepłukania szkła.

Zmiana lokalizacji była więc strzałem w dziesiątkę. Można nawet bez przesady stwierdzić, że przeniosła festiwal na zupełnie nowy poziom. Bardzo dobrym krokiem było również otwarcie się na "normalsów", którzy niekoniecznie są brodatymi hipsterami popijającymi RISy do obiadu. Ta edycja festiwalu była zdecydowanie lepiej rozreklamowana i rozpromowana, a stadion dał szansę na przyjęcie liczby gości, którzy w poprzedniej lokalizacji po prostu by się nie zmieścili. W sobotę pojawiła się nawet kolejka do kas, na szczęście posuwała się dość szybko.

Na festiwalu najważniejsze było oczywiście piwo, ale wrażeń mam tyle, że pozwolę je sobie opisać w odrębnym tekście. Powróciły również foodtrucki, które zgłodniałym oferowały szerokie menu - od sushi po pizzę. Były też obowiązkowe burgery. W okolicy foodtrucków także znajdowało się sporo miejsc, w których można było spokojnie usiąść. Niestety, albo oferujących jedzenie było zbyt mało, albo głodnych zbyt wielu, ponieważ w sobotnie popołudnie oczekiwanie na posiłek nie należało do najkrótszych. 

Na plus trzeba także zaliczyć możliwość płacenia kartą na stanowiskach wielu browarów. Niektóre z nich dysponowały również własnymi myjkami do szkła. Fani gadżetów mogli obkupić się w koszulki, szklanki i wszystko czego tylko dusza zapragnie. Jeśli ktoś nie chciał się wykosztowywać na szkło festiwalowe (notabene wyjątkowo urodziwe) lub firmowe, wszystkie stanowiska dysponowały również plastikowymi kubeczkami. Trzeba przyznać, że miały one bardzo duże wzięcie.

Drugą edycję Warszawskiego Festiwalu Piwa można więc ogłosić dużym sukcesem i zdecydowanym krokiem naprzód. Dowodem niech będzie ogromna frekwencja, ale i wiele doskonałych piw, które opiszemy już wkrótce. Tyle mojego podsumowania, a teraz zostawiam Was z krótką fotorelacją.

Cały panteon

Piwo im skwaśniało, a jak za dobre liczą!

Peruńsko dobre stoisko

Obowiązkowe zdjęcie z festiwalu

Pielęgniarek nie było, ale narzekać nie można

Tu można było wypić jedynie Same Krafty

Spiskowcy fotografowani z ukradka

Im później tym jakby więcej ludzi

Nie, to nie ta Fortuna ;)

Na zdrowie!

Gdyby takie piwo lano na meczach...

Goście z Wrocławia również się zameldowali

Kolejka do wejścia...

... i po hamburgera

Piwo lało się strumieniami

A najwygodniej piło się je na trybunach

Obowiązkowe zdjęcie z festiwalu vol. 2

Piwo niejeden ma kolor...

...oraz niejedno imię

Szkło festiwalowe - ładne i poręczne

Niektórzy nawet w kurtkach, czyli klima działa

I jeszcze raz Perun wieczorową porą

Wsparcie zza granicy

I kto to wszystko wypije?

środa, 22 kwietnia 2015

AleBrowar/Birbant Kiss the Beast - w szponach bestii


"Bestia najgorsza zna trochę litości. Ja nie jestem bestią, więc jej nie znam", napisał kiedyś William Szekspir i mimo że od wydania Ryszarda III minęły całe stulecia, to cytat ten wcale nie traci na aktualności i doskonale pasuje do dzisiejszej recenzji. Choć nie tylko, o czym za moment.

Najnowsze kooperacyjne piwo AleBrowaru i Birbanta przygotowałem sobie na cotygodniowy seans Gry o Tron. Zamiast jak niektórzy, oglądać pirackie wersje w sieci, wybrałem się do znajomego, który w akademiku odbiera HBO. Książki przeczytałem dawno i myślałem, że fabuła już raczej mnie nie zaskoczy, jakież więc było moje zdziwienie, kiedy już w drugim odcinku najnowszego sezonu GoT zaczęły pojawiać się spore odstępstwa od książkowego oryginału. Mam tylko nadzieję, że w ramach tych zmian, autorzy scenariusza nie pozwolą sobie na litość wobec niektórych bohaterów, lubianych przez widownię, a przez George'a R. R. Martina skazanych na śmierć. Szkoda byłoby widoku szoku i zaskoczenia na twarzach widzów, którzy nie czytali książki i nie są gotowi na kilka nadchodzących zwrotów akcji.

Degustacje "wyjściowe" mają także to do siebie, że zwykle nie zabieram na nie drugiego kompletu baterii do aparatu. A chyba powinienem, bo przedmioty martwe są zdecydowanie najbardziej złośliwe. Oczywiście, zaraz po zrobieniu pierwszego zdjęcia akumulatorki się wyczerpały. Liczyłem, że chociaż ten jeden obrazek się uchowa, ale okazało się, że moje nadzieje były płonne. Co do wyglądu piwa musicie więc uwierzyć mi na słowo ;)

Mogę Wam za to pokazać przepiękną, malowaną butelkę, w stylu znanym choćby z Deep Love i So Far So Dark. Powtarza się również motyw morskich bestii, obecnych na wcześniejszych, kooperacyjnych piwach AleBrowaru. Styl i jakość wykonania grafiki to już światowa klasa, a butelki z serii Hop Heads & Friends mogłyby być spokojnie stawiane w jednym rzędzie z najładniejszymi piwnymi butelkami na świecie.

Po nalaniu ukazuje nam się piwo miedziane i bardzo mętne. Otula je gęsta i zbita piana, która przykleja się do ścianek szkła. Ponad 19 stopni ekstraktu widać na pierwszy rzut oka, gdyż piwo jest niezwykle gęste i oleiste.

Styl Ultra Belgian IPA zobowiązuje. Obiecywano nam ekstremalne chmielenie i to też otrzymujemy. W aromacie rządzą cytrusy - grejpfruty i limonka, a także tropikalne owoce. Fenole i estry, nadające nut typowych dla piw belgijskich, stanowią raczej tło, podobnie jak karmelowa słodowość. Obok tych, jakże przyjemnych, aromatów pojawia się też jakiś chemiczny zapaszek, który do pierwszego łyku zachęca nieszczególnie. 

W smaku chmiel rządzi twardą ręką i w pierwszej chwili sprawia wrażenie, że piwo będzie wręcz słodkie w sposób charakterystyczny dla owoców tropikalnych. To jednak tylko złudzenie, gdyż po chwili pojawia się przepotężna goryczka, która tłumi wszelkie inne smaki i wprawia język w odrętwienie. Jej wysokość nie dziwi, jeśli weźmie się pod uwagę, że do piwa wsypano ilość chmielu pozwalającą osiągnąć teoretycznie 200 IBU. Teoretycznie, gdyż jest to wynik znacznie przewyższający możliwości kubków smakowych przeciętnego człowieka, oceniane na około 120 IBU. Niestety, ziołowa gorycz niemiłosiernie zalega w przełyku, także mniej w pewnym momencie miałem ochotę Kiss the Beast po prostu... popić. Najlepiej wodą. O ile na wytchnienie w kwestii goryczy nie ma co liczyć, to Bestia na szczęście odpuszcza jeśli chodzi o alkohol. Jest on wyczuwalny, ale na niewysokim poziomie. 

Przetrwałem starcie z Kiss The Beast, czas więc ostatecznie i bezlitośnie rozprawić się z tym chmielowym potworem. W moim odczuciu goryczka zdominowała piwo, nie pozwalając rozwinąć skrzydeł innym jego aspektom. Hopheadzi z pewnością będą nim usatysfakcjonowani, mi niestety piło się je niezbyt lekko, właśnie ze względu na tę jednowymiarowość. Kiss the Beast nie było złe, ale chętniej niż do niego powróciłbym jednak do poprzednich kooperacyjnych piw AleBrowaru.