sobota, 29 listopada 2014

Eris - olimpijska próba

Piwna rewolucja nie oszczędza także klasycznych, belgijskich stylów. Tym razem za sprawą browaru Olimp, który podjął próbę pogodzenia smaków wynikających z fermentacji belgijskich drożdży z nutami wnoszonymi przez amerykański chmiel Simcoe. W ten sposób powstało Eris - Belgian India Ale.

Tytuł tej recenzji nadany jest nie bez powodu. Olimp w przeszłości kilkukrotnie nadszarpnął moje zaufanie, przede wszystkim niepijalnym i bardzo mocno alkoholowym Kentaurosem. W odbudowaniu go nie pomogła następnie słaba warka Prometeusza, na którą się natknąłem, a także kilka piw dość nijakich, na przykład Hera czy Nyks. 

Jest to zjawisko o tyle niepokojące, że dawniej miewałem dobre wspomnienia z piwami tego browaru, zwłaszcza z Hadesem, który w swojej klasie nie mógł się niczego powstydzić. Nie najgorzej zapisał mi się w pamięci także Zeus, którego jednak od dawna nie miałem okazji próbować. W związku z tak znaczącym spadkiem jakości, Eris było ostatnią szansą jaką dałem temu browarowi. 




Trzeba przyznać, że w jednym Olimp nie zawodzi chyba nigdy. Etykiety piw tego browaru są bardzo spójnie i ciekawie zaprojektowane, a grafikę Eris uważam za jedną z lepszych w całym dorobku. Chylę czoła i życzę więcej tak udanych projektów. Cieszy również pełny i szczegółowy skład na kontretykiecie.

Belgian India Ale lub Belgian India Pale Ale to styl bardzo nowofalowy, wciąż rozwijający się i ewoluujący, który jednak wpisuje się w pewien trend panujący obecnie w piwowarstwie rzemieślniczym. Właściwie każdy browar kraftowy uwarzył już kilka piw mocno przyprawionych amerykańskimi, europejskimi czy zupełnie egzotycznymi chmielami. Jest tu jeszcze miejsce na eksperymenty, ale w ramach stylów IPA, APA czy AIPA ciężko zaskoczyć konsumenta jakąś powalającą na kolana nowością. Stąd chęć poszukiwania wciąż nowych, nietypowych miksów. Kuszące wydaje się zwłaszcza połączenie chmieli zza oceanu z pełnymi aromatów przypraw stylami belgijskimi. Połączenie takie z pewnością byłoby świetne, pod warunkiem że byłoby zbalansowane. A o to niezwykle trudno.

Co jak co ale etykiety to Olimp ma fajne

Czas jednak zająć się Eris. Po nalaniu do butelki okazuje się, że mamy tu do czynienia z piwem koloru ciemnej pomarańczy lub bursztynu. Jest ono lekko zmętnione, a biała piana znika niestety dość szybko.

W zapachu Eris dominują owoce, takie jak brzoskwinia czy mango oraz oczywiście cytrusy, które są znakiem rozpoznawczym amerykańskich chmieli. Wyczuwam także żywiczne i "leśne" akcenty chmieli, natomiast przyprawowych nut belgijskich drożdży w zapachu nie można uświadczyć zbyt wiele. W tym piwie aromat chmielu dzieli i rządzi, szkoda nieco zmarnowanego potencjału.

W smaku jest za to zaskakująco dobrze. Mamy tu zarówno owoce cytrusowe, jak i przyprawy, a także delikatny posmak pieprzu. Nie brakuje akcentów ziołowych, a finiszem rządzi goryczka o przyjemnym, grejpfrutowym odczuciu. Mimo tej złożoności piwo jest dość lekkie. Jest także wytrawne i nisko wysycone, a przede wszystkim bardzo przyjemne w piciu. Sam byłem zdziwiony jak szybko dopiłem je, kiedy skończyłem już ocenianie.

Czy warto spróbować Eris? Tak, warto! Tym piwem Olimp nie odkupił może wszystkich swoich grzechów z przeszłości ale pokazał, że umie robić piwa smaczne i pijalne. Czy podążył tą drogą okaże się już niedługo, gdyż na degustację czeka już kolejne piwo z tego browaru - Ares.

czwartek, 27 listopada 2014

Piwo dla początkujących cz. 2 - Wstęp do piwoznawstwa

W poprzednim artykule napisałem o tym jakiego piwa szukać, gdzie, a także jak te tajemnicze miejsca odnaleźć. Dziś zajmiemy się tymi wszystkimi trudnymi słowami, terminami i skrótami, które opisują piwo i często znajdują się na jego etykiecie lub kontretykiecie. Przy okazji pochylimy się nad surowcami, których używa się do wyrobu piwa i obalimy kilka popularnych mitów.

Z czego robi się piwo?


Zacząć należy od podstaw, czyli od tego co trzeba ze sobą zmieszać, aby powstało piwo. Opierając się na przekazach medialnych i reklamach mogłoby się wydawać, że podstawowym składnikiem piwa oprócz wody, jest oczywiście chmiel. Nie bez powodu mówi się przecież o "zupie chmielowej". Bzdura! W rzeczywistości ilość używanego chmielu, w stosunku do innych surowców, stanowi jedynie bardzo mały procent. Spójrzmy na pierwszą lepszą, pochodzącą z internetu, recepturę domowego piwa w stylu pale ale: 
  • 20 litrów wody
  • Słód pale ale 3,8 kg
  • Słód karmelowy jasny 0,2 kg
  • Chmiel Marynka, granulat, 35 g
  • Chmiel Lubelski, granulat, 40 g
Mamy więc aż 20 litrów wody, 4 kilogramy słodu i tylko 75 gramów chmielu! I to właśnie woda i słód stanowią podstawę każdego piwa. Chmiel stanowi jedynie "przyprawę". Tak jak w przypadku zupy, której bez odpowiednich przypraw brak wyrazistości, tak i chmiel jest potrzebny aby nadać piwu aromatu, smaku i goryczki. Wbrew popularnym mitom, piwa bez chmielu stanowią ewenement (choć owszem istnieją). 

Niektórzy jako dowód, że współcześnie chmielu już się nie używa, wskazują etykiety wielu piw, na których nie wymienia się szczegółowego składu. Pojawia się jedynie enigmatyczne stwierdzenie, że "piwo zawiera słód jęczmienny". Spisek? Nie sądzę. Polskie przepisy prawa nie zmuszają bowiem producentów piwa do podawania wszystkich użytych surowców, a tylko tych składników które są alergenami. Słód może powodować reakcje alergiczne, więc jego obecność musi być oznaczona tak samo jak orzechów, jaj czy mleka na opakowaniach innych produktów spożywczych.


fot. wiki.piwo.org - Słód pilzneński
Istnieją różne rodzaje słodów, jednak w większości powstają one z jęczmienia, który został poddany procesowi słodowania. Proces ten polega, w ogromnym skrócie, na umożliwieniu ziarnom zakiełkowania poprzez ich namoczenie, a następnie ich wysuszeniu i zmieleniu. Skutkuje to wytworzeniem się enzymów, koniecznych do wytrącenia cukrów z ziarna. Co dalej z tymi cukrami dowiemy się za chwilę. Istnieje wiele różnych rodzajów słodów wpływających na smak i kolor piwa, słód można wytwarzać także z innych zbóż, jak na przykład pszenica czy żyto, jednak jest to bardzo szeroki temat na który brak tu miejsca.

Do uwarzenia piwa nie wystarczy jedynie woda, słód i chmiel. Konieczne są także drożdże, które zmieniają pochodzące ze słodu cukry w alkohol w procesie fermentacji. Obalając przy okazji kolejny mit, alkohol w piwie nie pochodzi wcale z dolanego potajemnie w browarze spirytusu. Taki proceder byłby po prostu ekonomicznie nieopłacalny. 

Są to jedynie podstawowe składniki piwa. W zależności od stylu i fantazji piwowara, do jego produkcji można użyć także innych surowców czy przypraw które wniosą nowe smaki i aromaty. Dobrym przykładem jest użycie ziaren kawy przy warzeniu coffee stoutu lub skórek pomarańczy i kolendry do witbiera. Wachlarz możliwości jest właściwie nieograniczony.

Co można znaleźć na etykiecie?


Zanim przejdziemy do dalszych rozważań przyjrzyjmy się etykiecie piwa rzemieślniczego z browaru Olimp:

fot. Browar Olimp
Olimp zalicza się do, wciąż rosnącej, grupy browarów, które podają pełny skład warzonego przez nich piwa. To dobra praktyka i cieszę się, że coraz więcej producentów idzie w tym kierunku. Na przedstawionej etykiecie widzimy jakie wykorzystano słody, jakimi chmielami przyprawiono piwo oraz jakiego szczepu drożdży użyto do procesu fermentacji. Wskazana jest również zawartość alkoholu w procencie objętości całego piwa. Mamy tu więc wszystko czego potrzebuje zarówno świadomy konsument, jak i piwowar który chciałby stworzyć podobne piwo w swoim domowym zaciszu.

Ekstrakt początkowy


Nie wszystko jest jednak tak oczywiste. Zacznijmy od ekstraktu początkowego, który został wyliczony na 14,1% wag. Co to oznacza?

Ekstrakt początkowy to zawartość cukru w brzeczce piwnej. Cukier ten, na skutek działalności enzymów, wytrąca się ze słodów w trakcie procesu zacierania. Natomiast brzeczka to wodny roztwór zacieru słodowego, poddany następnie filtracji. W przypadku Prometeusza, określenie ekstraktu początkowego na 14,1% wagowo, oznacza że cukier stanowił 14,1% brzeczki, a więc w 1 kilogramie roztworu znajdowało się 141 gramów cukru. Wysokość ekstraktu można podawać zarówno w procentach, jak i w stopniach skali Ballinga lub skali Plato. Jako, że wartości te są bardzo zbliżone, spokojnie można przyjąć że 1% ekstraktu wagowo odpowiada 1° Blg lub 1° Plato

Następnie, w wyniku procesu fermentacji, część ekstraktu przekształca się w alkohol i dwutlenek węgla, a część pozostaje w piwie. Stosunek ekstraktu wykorzystanego do fermentacji do ekstraktu brzeczki określa stopień odfermentowania piwa. Ostatecznie w piwie pozostaje około 1/3 nieprzefermentowanego cukru z procentu podanego na etykiecie. 
fot. Wikipedia - Areometr
To na razie tyle jeśli chodzi o chemię. W praktyce, znając wartość ekstraktu początkowego piwa oraz objętość alkoholu, można stwierdzić czy piwo będzie lekkie, czy pełniejsze i bardziej słodowe. Na przykład, piwo o danej zawartości alkoholu i wysokiej wartości ekstraktu będzie pełniejsze od piwa o takim samym poziomie alkoholu ale niższym ekstrakcie. Podobnie, z dwóch piw o takim samym ekstrakcie początkowym ale różniących się zawartością alkoholu, bardziej treściwe i pełne w smaku będzie to mniej alkoholowe. Będąc wyposażonym w taką wiedzę, bez otwierania butelki można stwierdzić, które piwo warto zakupić mając ochotę na coś lekkiego i orzeźwiającego, a które gdy przyjdzie ochota na trunek pełny i treściwy.

IBU czyli goryczka


Na etykiecie Prometeusza wymieniono również tajemniczy wskaźnik IBU. Jest to skrót od angielskiego terminu International Bittering Unit, oznaczającego jednostki goryczy w piwie. Na chwilę wracając do chemii, 1 IBU odpowiada zawartości 1 miligrama izo-alfa kwasów, które pochodzą oczywiście z chmielu, w 1 litrze piwa.

Warto zauważyć, że wrażenie goryczy w dwóch piwach o takim samym wskaźniku IBU może znacząco się różnić. W piwie lżejszym chmielowa goryczka będzie bardziej odczuwalna niż w piwie pełnym. Podobnie, double IPA, o wysokim ekstrakcie początkowym i poziomie IBU oscylującym wokół 100 punktów może sprawiać wrażenie mniej gorzkiego niż zwykłe IPA, którego poziom goryczy jest nominalnie niższy ale niższy jest również ekstrakt. Na subiektywne odczucie goryczki wpływają też osobiste preferencje i przyzwyczajenie pijącego. Na własnym przykładzie mogę stwierdzić, że właściwie nie czuję goryczki w koncernowych lagerach, w których poziom IBU oscyluje wokół 20 punktów.

Jak widać, o wielu tematach zdołałem jedynie napomknąć, a niektóre musiałem całkowicie pominąć. Mam jednak nadzieję, że przynajmniej częściowo wytłumaczyłem wiele piwnych zawiłości, a inne rozwikłam w kolejnych wpisach. 

środa, 26 listopada 2014

Aecht Schlenkerla Rauchbier Marzen – wędzony klasyk

Bamberg to urokliwe miasteczko w Górnej Frankonii. Znane jest ze wspaniałej historii i wielu zabytków. Birofilom znane jest jednak przede wszystkim z największej ilości browarów w jednym mieście w Europie i ze słodowni Michaela Weyermanna. Najbardziej znanym produktem bamberskiego piwowarstwa jest piwo dymione ze Schlenkerli.

W Bambergu mieści się dziewięć browarów, ale najbardziej znanym jest Schlenkerla. Jego specjalnością jest Rauchbier (piwo dymione) o wspaniałym wędzonym aromacie. Piwo to uchodzi za wzór piwa dymionego i wszelkie inne zaliczane do stylu rauchbier porównuje się właśnie do niego. Dlatego też przed wypiciem obiecywałem sobie bardzo dużo po tym piwie.

Na stronie internetowej browaru możemy dowiedzieć się, że piwo w browarze warzone jest od 1405 r. a obecnie znajduje się w rękach szóstego pokolenia rodziny Trum. Browar szczególną uwagę zwraca na fakt jak przez lata piwo Schlenkerli łączyło ludzi w różnym wieku, o różnej profesji i różnego stanu. Zgodnie z niemieckim zwyczajem do piwa poleca się wędzonego mięsa i tamtejszego przysmaku – pieczeni z siekanej wieprzowiny ze specjalnymi przyprawami jedzonej w bułce z kminkiem. Przyznam, że po takim opisie może cieknąc ślinka. W domowym zaciszu nie mogłem sobie pozwolić na podobne specjały a poza tym ucierpiałyby przy tym wrażenia sensoryczne.



Etykieta piwa prezentuje się ładnie. Widać, że przy jej projektowaniu położono nacisk na tradycję i pochodzenie piwa. Etykieta bardzo dobrze komponuje się z wizerunkiem, jaki jest budowany dla Marzena.

Po otwarciu butelki od razu można wyczuć głęboki wędzony, kiełbasiany aromat. Jest to zapach charakterystyczny dla klasycznego rauchbiera i Schlenkerla Marzen w stu procentach odzwierciedla ten aromat. Wyczuwalne są też pewne aromaty słodowe jednak dopiero po dłuższej chwili i zdecydowanie nie są tak wyraźne jak aromaty wędzone.

W szkle widać, że piwo ma kolor brunatny i ciemnobrązowy. Jak na piwo dolnej fermentacji przystało jest przy tym bardzo klarowne. Piana jest niska, o kolorze przybrudzonej bieli i posiada w znakomitej większości średnie pęcherzyki. Pozostaje na piwie przez dość długi czas.

W smaku piwo jest również przyjemnie wędzone, szynkowe i kiełbasiane. Ta mieszanka doprowadza do tego, że piwo wydaje się słodkie. Nie jest to jednak pełna słodycz gdyż jest odpowiednio skontrowana nutami dymnymi. Na finiszu wyczuć można lekki smak czekolady. Piwo nie posiada wielkiej goryczki i nie jest ona zbyt wyczuwalna. Rauchbier Marzen charakteryzuje się też niskim nagazowaniem, dzięki czemu jest bardzo pijalne. Nie pozostawia w ustach wrażenia ściągania.

Było to moje pierwsze spotkanie z Rauchbierem od Schlenkerli i wcale nie dziwię się, że jest ono ikoną tego stylu. Wcześniej piłem kilka piw należących do tego samego stylu jednak żadne nie wywarło na mnie tak dobrego wrażenia jak właśnie ten. Tak właśnie powinien smakować rauchbier – pełny słodowy smak z wyraźnymi nutami wędzonymi. Bez chwili zawahania mogę je polecić każdemu.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Piwo dla początkujących cz. 1 - Początek

Nie tak dawno wybrałem się z grupką znajomych do multitapu, ot tak żeby pogadać przy kilku dobrych piwach. Towarzyszyła nam znajoma, która piw rzemieślniczych jeszcze nigdy nie próbowała, a na co dzień preferuje raczej radlery i inne tego typu wynalazki. Na początek zapytała czy może dostać piwo z sokiem, a następnie skierowała się do mnie z nieśmiertelnym  i niesamowicie irytującym pytaniem - Co możesz mi polecić? Jak się okazuje, wciąż sporo jest osób, dla których piwa rzemieślnicze są zjawiskiem nowym i nieznanym.

Bycie piwnym blogerem jest pewnego rodzaju misją. Powinniśmy uczyć ludzi i pokazywać im, że nie są skazani na koncernowe lagery, a szczytem wykwintności nie jest piwo miodowe. Dziś dostęp do piw rzemieślniczych jest dużo łatwiejszy niż kilka lat temu, kiedy zaczynała się moja przygoda z kraftem, a w większych miastach nie ma problemu ze znalezieniem dobrze zaopatrzonego sklepu czy baru. W mniejszych miejscowościach sytuacja nie jest jeszcze tak kolorowa ale zmienia się na lepsze, na przykład piwa z serii Podróże Kormorana mogę dostać już w swojej rodzinnej, 40-tysięcznej mieścinie. Problemem często staje się duży wybór, który może przytłoczyć osoby nieobeznane w piwnych stylach. Na popularności piwnej rewolucji starają się także zyskać browary "rzemieślnicze", które produkują piwa stylizowane na kraft, w rzeczywistości nie oferując nic ciekawego w smaku i aromacie.

Na początek AIPA...
Osoba, która piwną rewolucją się do tej pory nie interesowała, przed szafą w piwnym sklepie lub kranami w multitapie może doznać niemałego szoku. Szał kolorowych etykiet, nic nie mówiące nazwy i określenia stylów wcale nie pomagają w dokonaniu wyboru. Dlatego wiele osób wpada w pułapkę zastawioną przez żądne zysku browary, których piwa z rzemiosłem nie mają nic wspólnego. Niestety, piwa takich browarów jak Sulimar czy Manufaktura Piwna, choć na pierwszy rzut oka mogą wydawać się ciekawe, to w większości przypadków niewiele się różnią od najpopularniejszych piw koncernowych. 

Jeśli więc chcesz zapoznać się z prawdziwym piwem rzemieślniczym, nie ma co tracić czasu na mocniej chmielone lagery czy pilsy, które nie oferują one nawet cząstki doznań, jakie mogą dać naprawdę ciekawe piwa. Zachęcam do skoku na głęboką wodę i wybrania piwa w gatunku, który stał się wręcz synonimem piwnej rewolucji, czyli American India Pale Ale lub w łagodniejszej wersji American Pale Ale. Ja również zacząłem od tego stylu i muszę przyznać, że to był cios, który zupełnie zmienił moje postrzeganie piwa. Innym gatunkiem, który mogę polecić nowicjuszowi jest Russian Imperial Stout, szczególnie jeśli jest fanem piw ciemnych i porterów.

Przed wybraniem się do sklepu czy baru przydałoby się też zrobić mały research. Internet to świetne narzędzie, które może posłużyć do poznawania piwa i warto z niego korzystać. Szczególnie warto odwiedzić stronę ratebeer.com, gdzie można przeczytać wiele krótkich recenzji i sprawdzić punktową ocenę danego piwa, wynikającą z zestawienia głosów internautów. Przydatne jest również polskie forum browar.biz, gdzie wielu użytkowników zamieszcza swoje opisy piw. W ten sposób możemy ustrzec się przed przykrą niespodzianką, kiedy wcale nietanie piwo okazuje się po prostu słabe i niesmaczne. Nie zaszkodzi odwiedzić także kilku piwnych blogów i vlogów, których autorzy tworzą świetne, dogłębne i okraszone wspaniałymi zdjęciami recenzje piw.


... czy może RIS?
No dobrze, wiemy już czego warto spróbować, pozostaje pytanie gdzie takie piwo kupić. Niestety, niewielu jest szczęściarzy, którzy piwa rzemieślnicze mogą dostać w pobliskich marketach czy sklepach osiedlowych. W tych miejscach poszukujący dobrego piwa raczej nie znajdą nic dla siebie, choć istnieją chlubne wyjątki takie jak bielański Leclerc w Warszawie czy niektóre sklepy z alkoholami. Jeśli chodzi o piwo rzemieślnicze, mamy właściwie dwie opcje. Możemy kupić je w specjalistycznym sklepie, nakierowanym niemal wyłącznie na tego typu trunki albo udać się do multitapu, gdzie kraftu można napić się z kilku, kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu kranów. Niekiedy butelkowe piwa rzemieślnicze dostępne są także w innych barach, niekoniecznie wyłącznie piwnych.

Jednak jak takie miejsca odnaleźć? Tu z pomocą przychodzi internet i media społecznościowe, na których swoje profile ma naprawdę wiele sklepów i pubów. Można tam znaleźć nie tylko adresy i godziny otwarcia ale w wielu przypadkach także informacje dotyczące asortymentu. Świetna wyszukiwarka jest również wbudowana w portal ratebeer.com. Niekiedy mapka miejsc, gdzie można dostać piwo danego browaru jest też dostępna na jego stronie internetowej. W ten sposób możemy na przykład sprawdzić, gdzie są sprzedawane wyroby AleBrowaru czy Pinty. Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że piwo kupić można również przez internet ale to opcja chyba tylko dla żyjących na odludziu lub poszukiwaczy zagranicznych ciekawostek.

Mam nadzieję, że tych kilka porad przyda się osobom, które chciały spróbować rzemieślniczych piw ale nie za bardzo wiedziały jak się za to zabrać. Jestem pewien, że bogaty i różnorodny świat kraftu wciągnie je bez reszty, wystarczy się tylko odważyć! 

sobota, 22 listopada 2014

In-Heat Wheat Hefeweizen – Bawaria po amerykańsku

Po zdegustowaniu A ja pale ale z Pinty idę dalej wbrew pogodowym trendom i sprawdzam dzisiaj typowo letnie piwo – In-Heat Wheat Hefeweizen z amerykańskiego browaru spod znaku Latającego Psa. Flying Dog jest jednym z najbardziej znanych w Polsce amerykańskich browarów rzemieślniczych. Pora abyśmy i my przekonali się o walorach jego piw.

Flying Dog wziął swój początek od pubu o tej samej nazwie założonego przez George’a Stranahana w Aspen w Colorado w 1990 r. Niedługo później wraz ze swoim wieloletnim przyjacielem Richardem McIntyre, dobudował do pubu browar, który przy okazji był pierwszym browarem – jak nazwalibyśmy go dzisiaj – restauracyjnym, w regionie Gór Skalistych. W 1995 r. okazało się, że browar potrzebuje więcej miejsca, więc przeniesiono się do Denver.

Ciekawa jest też historia nazwy browaru. W 1983 r. Stranahan wraz z grupą przyjaciół wspinali się na szczyt K2 w Himalajach. Amerykanie wiedli ze sobą Szerpę, jako przewodnika. Jednak w wyniku niezrozumiałego sporu Szerpa opuścił grupę. Stranahanowi i jego przyjaciołom udało się zejść z gór bez szwanku. Krótko potem trafili do hotelu Flashman w Rawalpindi w Pakistanie. Na ścianie hotelu znajdował się obraz, na którym namalowano latającego psa (lub sforę psów, które wyglądały jakby właściwie latały). Stranahanowi obraz utkwił w pamięci i zainspirował go do nadania takiej a nie innej nazwy swemu browarowi.

Zajmijmy się jednak samym piwem. Na etykiecie przedstawiony jest – jak nie trudno się domyślić – pies. Bynajmniej jednak nielatający, ale jego wyraz pyska i ślepia wskazują na to, że coś z nim nie tak. Cóż, może przymiotnik „flying” ma tutaj ukryte znaczenie ;). Całość wydaje się jednak zbyt chaotyczna, na pewno etykiecie nie pomaga wielość czcionek i kolorów użytych do zapisania nazwy piwa.

Przejdźmy do parametrów piwa. Niestety na etykiecie nie dowiemy się za wiele (oprócz zawartości alkoholu – 4, 7%). Dlatego musiałem sięgnąć do strony internetowej browaru. Do produkcji piwa użyto, więc słodu pszenicznego monachijskiego, dodano niemieckiego chmielu Perle. Goryczka została oznaczona na poziomie 12 IBU, a więc mieści się w wyznaczonych dla tego stylu widełkach.



Piwo jest barwy złotej i ciemnozłotej. Nie jest do końca przejrzyste – raczej opalizujące. Piana niezbyt obfita, biała, drobno- i średniopęcherzykowa. Nie utrzymuje się zbyt długo i nie tworzy koronki. Aromat od razu jednak wskazuje na pszeniczny styl. Z butelki jak również po nalaniu wyczuwa się słodki, lekko bananowy zapach. Na drugim miejscu można wyczuć aromat zbożowy (pochodzący od słodu pszenicznego), niewyczuwalny jest natomiast zapach chmielu. Brak też aromatu fenoli. Poza tym w piwie nie czuć żadnych oznak wadliwości.

W smaku słodycz jest już mniej wyczuwalna. Można wyczuć nuty bananowe i pomarańczowe. Nadal jednak brak fenoli i charakterystycznego dla hefeweizenów aromatu goździków. Występuje tez lekki posmak gumy do żucia. Dopełniają one bananowy smak, który mimo tego jest jednak zbyt mało wyrazisty. Po wypiciu kilku łyków występuje wrażenie orzeźwienia i rześkości. Goryczka – jak można się było spodziewać – jest słabo wyczuwalna. Trzeba też powiedzieć, że piwo jest dość mocno nagazowane.

Trzeba przyznać, że In-Heat Wheat nie jest szczególnie wzorowym przykładem hefeweizena. Brakuje mu kilku charakterystycznych dla tego stylu piwa cech. Piwo sprawdza się, jako piwo orzeźwiające i rześkie. Jednak niewiele w nim treści. Spore nagazowanie sprawia jeszcze, że po wypiciu czujemy się przepełnieni i nie mamy już ochoty na następne piwo. W związku z tym szukając dobrego bawarskiego pszeniczniaka rozejrzyjcie się jednak za czymś innym. 

środa, 19 listopada 2014

Mosaic/Centennial IPA - inwazja single hopów

Dziś wyjątkowo zrecenzuję dwa piwa, niby bardzo podobne, a jednak nieco się różniące. Tym co będzie je od siebie odróżniać jest użyty chmiel. W szranki stają amerykańskie odmiany, które nieodłącznie związane są z piwną rewolucją - Mosaic i Centennial.

Doctor Brew wykonał bardzo ciekawy eksperyment. Uwarzył dwa piwa o jednakowych parametrach ekstraktu (16% wag.) oraz IBU (71). W obu przypadkach użyto również wyłącznie słodu Pale Ale, identyczna jest również zawartość alkoholu, która wynosi 6,2% obj. Piwa należą do kategorii tak zwanych single hopów, które przyprawiane są tylko jedną odmianą chmielu. W większości stylów amerykańskich typowe jest używanie wielu chmieli, z których jedne są odpowiedzialne za aromaty, a inne za charakterystyczną goryczkę.

Piwosze, którzy znają poprzednie piwa Doctora Brew z pewnością przypomną sobie, że taki sam skład, z wyjątkiem oczywiście chmielu, zawierało jedno poprzednich piw tego browaru - dobrze odebrane Kinky Ale. Moim zdaniem, użycie identycznych proporcji surowców to dobry wybór, pozwalający skoncentrować się na aromatach i smakach wnoszonych przez intensywnie aromatyczne chmiele.

W obu przypadkach mamy do czynienia z typową dla doktorów, prostą i charakterystyczną oprawą graficzną etykiet. Na kontretykietach, oprócz danych dotyczących piwa, mamy także bardzo interesujące opowiastki, których treści zdradzać nie będę. Zachęcam jednak do zapoznania się z nimi samodzielnie. Oba piwa mają miedzianą, ciemnobursztynową barwę i białą, drobną pianę która długo się utrzymuje i pięknie zdobi szkło. Co do wyglądu nie mam więc nic do zarzucenia.


Centennial IPA charakteryzuje się przyjemnym zapachem o charakterze owocowo-cytrusowym. Z kolei w piwie chmielonym odmianą Mosaic, wyczuwam zdecydowane nuty nie tylko cytrusów i owoców, takich jak mango, ale również akcenty kwiatowe i żywiczne. Zapach obu piw zdecydowanie zachęca do ich spróbowania, jest wyraźny i zdecydowany.

Największym zaskoczeniem jest to, jak oba piwa różnią się w smaku. Mimo użycia tego samego słodu oraz nachmielenia na identyczny poziom goryczki, różnica ta jest łatwo wyczuwalna. Chmiel Centennial nadał piwu zdecydowanej goryczki o ziołowym, nieco alkoholowym charakterze. Są tu obecne nuty owocowe, jednak to goryczka zajmuje pozycję dominującą. Mosaic IPA odznacza się za to smakiem bardzo złożonym, w którym początkowo pierwsze skrzypce grają akcenty słodkich owoców i cytrusów, a finiszem rządzi ziołowa goryczka, jednak nie aż tak zdecydowana jak w drugim z piw Doctora Brew.


Obie propozycje to interesujące ciekawostki dla fanów amerykańskich chmieli lub osób, które chcą poznać w praktyce cechy odróżniające ich poszczególne odmiany. Choć oba piwa są zdecydowanie warte spróbowania, to bardziej zasmakowało mi Mosaic IPA, gdyż jego smak jest ciekawszy, a goryczkowość Centenniala może być na dłuższą metę męcząca. Można jednak śmiało powiedzieć, że piwowarzy Doctora Brew udowodnili, że na amerykańskich chmielach znają się jak mało kto w Polsce, a ich eksperyment zakończył się pełnym sukcesem. Czekam z niecierpliwością na kolejne single hopy z tego browaru.

sobota, 15 listopada 2014

A ja pale ale - APA po sezonie

Browar Pinta pracuje na miano hipstera polskich browarów rzemieślniczych. Gdy nadchodzi zima i wszystkie browary zaczynają warzyć ciemne piwa, Pinta poszła pod prąd i zrobiła american pale ale. To pójście wbrew pogodowym trendom wyszło im jednak na dobre.

Pinta jest jednym z najpopularniejszych polskich browarów rzemieślniczych, (jeśli w ogóle można mówić o popularności takich browarów). Każde nowe piwo wypuszczane przez browar z Zarzecza jest niecierpliwie wyczekiwane. Tak było i tym razem. Piwo ma swoją oficjalną premierę na odbywającym się w ten weekend na Poznańskich Targach Piwnych, na których niestety nie mogę być. Na szczęście piwo jest też już dostępne w sklepach, więc gdy tylko pojawiła się informacja, że w moim ulubionym sklepie piwnym (nie, nie powiem jaki to ;) pojawiła się APA od Pinty od razu do niego pognałem – tak szybko, że sprzedawca nie zdążył jeszcze nakleić ceny na butelkach.

Etykiety Pinty zawsze dobrze wyglądają i nie inaczej jest tym razem. Zielono-żółte barwy przypominają minione, ciepłe letnie dni a szyszki chmielowe podkreślają jak ważny jest ten składnik i jak wiele wnosi do piwa – zwłaszcza do american pale ale.

Zajmijmy się jednak samym piwem. W jego skład wchodzą słody: Weyermann, pale ale, diastatyczny, jęczmienny i Caraamber. Użyto chmielów: Columbus, Chinook, Casacade, SImcoe. Zadano drożdży Safale US-05. Piwo ma 12 stopni Blg, które odfermentowało do 4% alkoholu. Goryczka na poziomie 41 IBU.


Pierwsze co rzuciło mi się w oczy po nalaniu piwa do szkła to fakt, że piwo jest dość mętne. Szklankę umyłem dokładnie, więc nie wydaje mi się, żeby miała na to wpływ pozostałość wody tym bardziej, że na ściankach nie odkładały się bąbelki. Piwo jest koloru ciemnego złota, można jednak mieć czasem wrażenie, że jest nawet nieco bursztynowe. Piana średniej wysokości, biała i tak kremowa, że niemal pozbawiona pęcherzyków, które jeśli są to bardzo drobne.

W aromacie piwa dają się wyczuć owoce tropikalne, a w dalszej kolejności zapach żywicy i cytrusów. Jest, więc tak jak powinno być – amerykańskie chmiele robią swoje. Aromat jest mocny i słodki. Podstawa słodowa również jest lekko wyczuwalna.

Pierwsze wrażenia po wypiciu kilku łyków – spora wytrawność. Jednocześnie piwo nie jest zbyt nagazowane, co sprawia, że jest faktycznie lekkie. Goryczka jest bardzo wyraźna i wysoka jednak trwa dość krótko. W smaku czuć chmielowość odpowiednią dla amerykańskich chmieli i słodowość, a estry owocowe są zaledwie lekko wyczuwalne. Nie ma w nim zbyt wiele treści. Smak w ustach jest równomierny - nie można wyróżnić jakichś konkretnych nut na początku lub na finiszu, oczywiście oprócz słabnącej goryczki. Chmielowość i słodowość utrzymują się od początku do końca.


A ja pale ale jest bardzo przyzwoitym przedstawicielem stylu APA, jednak zdecydowanie nie najlepszym. Piwo może być fajną odskocznią od pitych w tym sezonie piw ciemnych. Niestety, dość spora wytrawność może odrzucić niektórych koneserów piwa. Pinta przewracając nieco kalendarz wprowadziła trochę zamieszania tym piwem i być może z tego względu nie będzie ono na tyle docenione na ile zasługuje. Mimo wszystko, wypicie go sprawiło mi przyjemność i mogę je bez wątpliwości polecić. 

piątek, 14 listopada 2014

Crazy Mike Double IPA – tego chmielenia już nie powstrzymacie

Kiedy Szalony Mike debiutował Bartek Nowak z Małe Piwko Blog przygotował grafikę gdzie zamiast głowy Mike’a znajdowało się znane wszystkim oblicze naszego kontrowersyjnego eurodeputowanego. Ja z kolei skorzystałem z jednego ze sloganów jego partii. Czy Crazy Mike kopie tyłki tak jak Crazy Mikke lewaków w europarlamencie? Przekonajmy się.

Pierwsza warka Szalonego Mike’a zebrała bardzo dobre recenzje i wszyscy (a zwłaszcza hopheadzi) czekali na jego powtórne nadejście. No i doczekali się. Piwo to było pierwszym zaprezentowanym pod szyldem Hop Heads of Poland. Stało się też jednym z ulubionych piw polskich fanów mocnego chmielenia. Piwo faktycznie posiada 100 IBU, więc nic dziwnego, że cieszyło się dużym zainteresowaniem.

AleBrowar zawsze ma mocne etykiety. Nie inaczej jest tutaj. Napakowany mięśniak z tytułowym szaleństwem w oczach może robić wrażenie. Dobrze pasuje do stylu piwa, widać od razu, że piwowarzy AleBrowaru chcą nam przekazać, że nie będą się z nami cackać. Nie wszystkim podoba się styl etykiet lęborskiego browaru – mi on odpowiada.


 Jak już wspomniałem piwo ma 100 IBU i to w sumie najważniejszy parametr tego piwa. Przy double IPA musi być też odpowiednio wysoki ekstrakt (20, 9 Blg) i wynikająca z niego wysoka zawartość alkoholu (9 proc.). W skład piwa wchodzą słody: pale ale, pszeniczny, wiedeński, Carapils i zakwaszający. Piwo nachmielone jest amerykańskimi klasykami: Cascade, Citra, Chinook, Centennial i Columbus. Zadano drożdży US-05.

Po otwarciu butelki od razu uderza piękny aromat cytrusowy, tak charakterystyczny dla amerykańskich piw nowej fali. Oprócz niego wyczuwalny jest też aromat słodowy. Żarliwi dopatrzą się też w nim lekko alkoholowego zapachu jednak jest on zaledwie lekko wyczuwalny. Wrażenie całościowe jest jednak bardzo dobre. Piwo ma barwę bursztynu. Zazwyczaj double india pale ale mają jaśniejszą barwę, zastanawiam się, od czego to może zależeć. Piana jest drobnopęcherzykowa, niska/średnia o kolorze przybrudzonej bieli.

Przyznam, że miałem dziwne odczucie po pierwszych łykach. Aromat był tak owocowy, że pierwsze łyki wydawały mi się… słodkie. W piwie czuć jednak trochę alkoholu – w końcu 9% robi swoje. W smaku pojawiają się też lekkie nuty karmelowe, co nie powinno dziwić, gdyż w piwie pojawił się słód wiedeński (pytanie czy był tam tak bardzo potrzebny?). Wszystkie niedogodności nadrabia z nawiązką goryczka. Długa i wysoka ale niezalegająca sprawia, że piwo pije się bardzo dobrze.

W ogóle Szalony Michaś jest bardzo pijalny. Nawet nie zauważyłem, kiedy wypiłem pierwszy kieliszek. Piwo utrzymało swój wysoki poziom i nadal można je zaliczyć do czołówki polskich double IPA. Na pewno jest jednym z ciekawszych piw rzemieślniczych na naszym wciąż raczkującym rynku. Ale jest też symbolem i godnym reprezentantem nowej piwnej fali.

czwartek, 13 listopada 2014

Żywiec APA - idzie nowe!

Piwo, które dziś zrecenzuję, narobiło sporo zamieszania wśród fanów piw rzemieślniczych. Jedni nie mogli się doczekać na pierwsze polskie, koncernowe American pale ale, inni wieszali psy na Grupie Żywiec, że chce niskim kosztem podpiąć się pod zjawisko piwnej rewolucji. W tym zamieszaniu zapomniano trochę o najważniejszym - czyli o piwie.

Zainteresowanych przyczynami i prawdopodobnymi skutkami pojawienia się na rynku Żywca APA zapraszam do przeczytania mojego wpisu, w którym zastanawiałem się nad tymi aspektami. Teraz jednak, gdy piwo trafiło wreszcie do sklepów, a następnie w moje ręce, skupię się nad samymi jego walorami aromatycznymi i smakowymi. Bez taryfy ulgowej.

Piwo ma ładny, zgodny ze stylem, bursztynowy kolor i jest nieco zamglone. Piana jest średniopęcherzykowa, koloru białego i choć początkowo wysoka, to niestety dość szybko opada i właściwie nie zdobi ścianek szkła. Za jakość piany należy się więc mały minus.




American pale ale to styl wyróżniający się bardzo intensywnym, owocowym aromatem, do którego nie jest przywykły typowy konsument koncernowych lagerów. Stąd moje obawy, że być może w najnowszym Żywcu zapach nie będzie aż tak zdecydowany, a chmielenie raczej symboliczne. Nic bardziej mylnego! W Cieszynie, gdzie warzono to piwo, nie obawiano się dodania dużej ilości aromatycznego chmielu, dzięki czemu Żywiec APA pachnie naprawdę dobrze. Wyczuwalne są nie tylko nuty cytrusów i owoców takich jak mango, ale także akcenty igliwia i żywicy. Nie wyczułem też żadnych poważnych wad w aromacie, być może poza naprawdę nikłym diacetylem. Nie wpływa on jednak negatywnie na ogólny odbiór piwa.

Smak Żywca APA nie zachwyca niestety tak bardzo jak jego aromat. Dominują w nim poprawne nuty słodów i owoców cytrusowych, jednak całość jest nieco wodnista, a wysokie wysycenie szczypie w język. Na finiszu można wyczuć lekki smak żywiczny, a także przyjemną, grejpfrutową goryczkę, na przyzwoitym i niespotykanym w koncernowych piwach poziomie. W ogólnym odczuciu piwo to jest całkiem orzeźwiające i dość wytrawne.

Pochylając się przez chwilę nad goryczką, jej poziom oceniam na około 30 IBU, a więc zgodnie z zasadami stylu. Nie jest to moc, która powali fana piw rzemieślniczych w stylach IPA czy American IPA, jednak dla konsumentów "koncerniaków" goryczka może być wysoka i ciekawi mnie jak zostanie ona przez nich odebrana.

Żywiec APA to dla mnie pozytywne zaskoczenie. Intensywny, cytrusowy aromat i wyczuwalna goryczka to coś, co odróżni to piwo od lagerowej przeciętności dostępnej na półkach osiedlowych sklepików i marketów. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że nowe piwo Grupy Żywiec jest lepsze od niektórych kraftowych piw w tym stylu, których miałem okazję próbować. Czy będę wracać do Żywca APA? Pewnie tak, gdyż cena i dostępność sprawiają, że jest całkiem niezłym wyborem jako piwo na grilla czy imprezę. I w tym charakterze mogę to pijalne, sesyjne piwo z czystym sumieniem polecić.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Noc Kupały - stout czy nie stout?

Bywa, że piwo wymyka się ramom sztywnego stylu, a piwowar decyduje się na eksperymenty które sprawiają, że jego dzieło ciężko jest jednoznacznie zakwalifikować. Tak jest w przypadku Nocy Kupały z browaru Perun, które choć określone jako Foreign Extra Stout, tak naprawdę ma z tym gatunkiem niewiele wspólnego. 

Tradycyjnie FES to mocniejsza, przeznaczona na eksport, wersja irlandzkiego stoutu. W piwie uwarzonym w tym stylu powinny dominować smaki pochodzące ze słodów, w tym palonych, a także owoce i dość wysoka goryczka. Nuty chmielowe nie powinny być za to zbyt wyraźne. Piwowarzy z browaru Perun zdecydowali się jednak na autorską interpretację tego stylu i do Nocy Kupały zdecydowali się dosypać dużej ilości polskiego chmielu, zarówno na goryczkę, jak i na smak oraz aromat. 

Jak wspominałem już przy recenzji Serca Dębu, bardzo podobają mi się wzory na etykietach piw z tego browaru. Nie inaczej jest i w tym wypadku. Do ciemnego piwa pasuje czarno-złota etykieta i wzór kojarzący mi się z liśćmi lub płomieniami, a więc jak najbardziej pasujący do słowiańskich obrzędów towarzyszących najkrótszej nocy w roku. Etykietom nie zaszkodziłoby jednak użycie nieco większej ilości kleju - w moim egzemplarzu zaczęły odklejać się rogi i jak słyszałem, nie jest to jednostkowy problem.

Czarna etykieta koresponduje z barwą piwa
Piwo okazuje się mieć nieprzejrzyście i głęboko czarny kolor, choć pod światło można dojrzeć nieco ciemnobrązowych przebłysków. Piana ma barwę beżową i złożona jest z drobnych pęcherzyków. Początkowo jest wysoka i puszysta, z czasem opadając do kożucha, który utrzymuje się właściwie do końca, a na dodatek ładnie zdobi szkło. W kolorze i pianie nie ma więc specjalnych niespodzianek.

Zapach tego piwa to już zupełnie inna historia. Noc Kupały zaskakuje wyraźnym, żywicznym i ziołowym aromatem pochodzącym z użytych chmieli. Wyczuwalne są nuty kawowe i palone, jednak w stopniu znacznie niższym niż to zwykle bywa w stoutach.

W smaku Noc Kupały również nie przypomina typowego przedstawiciela stylu. Przy wzięciu piwa do ust, jego smak skojarzył mi się ze słodką kawą, choć po chwili pierwsze skrzypce zaczęły grać iglaste, żywiczne smaki polskich chmieli. Na finiszu rządzi za to gorzka czekolada i kwaskowość, które ciekawie równoważą to piwo, a wraz z jego ogrzewaniem stają się coraz bardziej wyraźne. Lekko wyczuwalny alkohol nie przeszkadza, nadając Nocy Kupały rozgrzewającego charakteru. Goryczka jak na stout jest dość wyraźna, choć dobrze wkomponowana w całość, podobnie jak niskie wysycenie.

W tym kontekście nazwę piwa, które premierę miało przecież jesienią, kiedy bliżej do święta dziadów niż nocy kupały, uważam za trafną. Leśne nuty wnoszone przez polskie chmiele i rozgrzewający alkohol faktycznie przywodzą na myśl ciepłe, letnie noce spędzane na łonie natury. 

Nie wiem czy słusznie Noc Kupały określono jako Foreign Extra Stout, gdyż jego zdecydowana chmielowość w aromacie i smaku, a także spora goryczka, zbliża go do stylu black IPA. Nie szufladki są jednak istotne, a fakt że browar Perun stworzył piwo bardzo smaczne i pijalne, idealne na chłodne, jesienne wieczory.

piątek, 7 listopada 2014

Nr 1 Saison - korzenna bomba

Pracownia Piwa i Szałpiw to dwa browary o wyrobionej marce, które do tej pory uwarzyły wiele naprawdę dobrych piw. Z rosnącym zaciekawieniem obserwowałem więc informacje o ich współpracy, która ostatecznie przybrała kształt nowej linii piw, tym razem stworzonych wspólnymi siłami. Nie tak dawno, do sklepów trafiło pierwsze z nich.

Nr 1 to piwo w stylu saison, który pochodzi z francuskojęzycznej części Belgii. Powinno być to piwo orzeźwiające, mocno nagazowane i nachmielone, o dominujących w smaku i aromacie nutach owocowych i przyprawowych. Cechą tego stylu jest również zdecydowanie pomarańczowy kolor. Niestety, na etykiecie brak szczegółowego opisu, który wymieniałby użyte przyprawy czy chmiele. Posiłkując się internetem dowiedziałem się, że przy warzeniu tego piwa użyto chmieli Polaris, Centennial i Citra, a do piwa dosypano ponadto anyż, kardamon, imbir, cynamon, a także kolendrę. Przyznam, że najbardziej zainteresował mnie efekt, jaki dać mogą w tym piwie amerykańskie, cytrusowe chmiele.

Piwo, zgodnie ze stylem, ma wyraźnie pomarańczowy kolor, przypominający nieco herbatę z dużą ilością cytryny. Jest także nieco mętne. Niestety, mimo agresywnego nalewania, nie udało mi się utworzyć zbyt wysokiej piany, a ta która powstała i tak szybko znikła, lekko tylko oblepiając szkło.

Zgodny ze stylem, pomarańczowy kolor
Po otwarciu butelki, w nos uderza korzenny zapach. Nie zmienia się to po przelaniu piwa do szkła, w którym dają o sobie znać także nuty cytrusowe. Owoce grają jednak drugie skrzypce przy rządzącym niepodzielnie aromacie przypraw, zwłaszcza anyżu i kardamonu. Muszę przyznać, że zapach ten jest bogaty i bardzo interesujący, jednak złośliwym mógłby się skojarzyć z marynatą do mięs.

Smak Nr 1 również należy do tych złożonych i skomplikowanych. W pierwszej chwili dominują przyjemne akcenty owocowe pochodzące z belgijskich drożdży i amerykańskich chmieli. Cytrusowa kwaskowatość dość szybko ustępuje jednak przyprawom, które nie odpuszczają już do końca. Wyraźnie wyczułem zwłaszcza cynamon, anyż i dość piekący imbir. W tle da się wyróżnić także ziołowy smak chmielowy, przywodzący na myśl igły jakiegoś iglastego drzewa. Korzenny charakter piwa sprawia że jest ono mocno wytrawne, ma także niewysoką, ale mimo to męczącą i zalegającą goryczkę. Wysycenie jest bardzo niskie, a po kilku łykach właściwie nie czuć nagazowania.

To piwo mogło być świetne. Niestety, nie w każdym przypadku odejście od ram stylu okazało się dobrym rozwiązaniem. Choć użycie amerykańskich chmieli oceniam zdecydowanie na plus, gdyż wnoszą one przyjemne, owocowe nuty, tak dość niskie wysycenie sprawia, że piwo traci swój orzeźwiający charakter. Nie mogę się również oprzeć wrażeniu, że przesadzono z ilością użytych przypraw, których smak i aromat jest zbyt intensywny, a pod koniec staje się wręcz męczący. 

Nr 1 nie jest piwem złym, a miłośnikom smaków korzennych z pewnością przypadnie do gustu. Moim zdaniem zyskałby jednak na większym uwydatnieniu nut owocowych i cytrusowych, pochodzących z amerykańskich chmieli. W obecnych proporcjach, smaki i zapachy, mimo że bogate i złożone, nie składają się niestety w jedną, spójną całość.

czwartek, 6 listopada 2014

Nelson IPA – patentowany most Nelsona do ataku na pierwszą klasę

Admirał Horatio Nelson uchodzi za najwybitniejszego admirała floty brytyjskiej. Jego odwaga i brawura dały Royal Navy wiele zwycięstw. Znany z tego, ze niewiele robił sobie z rozkazów dowódców zginął w bitwie pod Trafalgarem odnosząc jednocześnie spektakularne zwycięstwo. Jemu browar Krajan poświęcił swoje piwo.

Nelson IPA to pierwszy eksperyment tego browaru z gatunkiem india pale ale. Kujawski browar oferuje szeroką acz standardową ofertę piw. Chyba jednym z najbardziej znanych piw tego borwaru jest Irlandzkie w różnych odmianach.



Nelson IPA jest dla niego swego rodzaju wyzwaniem. Na etykiecie (bardzo ładnej swoją drogą) możemy wyczytać, że piwo uwarzono z dodatkiem chmieli Perle, Marynka, Sybilla i Lubelski. Niestety producent nie podał, jakich słodów użył do piwa. Piwo ma 6% alkoholu i 14,1 % ekstraktu. Poza tym Krajan nie raczy nas zbyt wieloma informacjami o swoim piwie.

Po otwarciu piwo wydziela dość intensywny aromat słodowy. Lekko wyczuwalny jest też aromat estrowy. Po jakimś czasie ujawnia się też zapach żelaza (gwoździ, monet). Już po nalaniu widać ładną, białą średnio- i drobnopęcherzykową pianę, raczej średniej długości. Piana utrzymuje się przez jakiś czas. Piwo w barwie jest bursztynowe i raczej klarowne.

W smaku również przeważają nuty słodowe. Niestety chmiel jest niewyczuwalny i piwo nie może pochwalić się zbyt dużą goryczką. Cóż, nie możemy jednak spodziewać się dużej goryczki po polskich chmielach. Tak jak w aromacie ujawnia się jednak od razu smak żelaza, co jest największą wadą tego piwa.

Piwo ma średnie wysycenie i pije się je całkiem przyjemnie. Nie jest to jednak india pale ale wspomnianej w tytule pierwszej klasy. Widać, że browar Krajan próbuje swoich sił na polu piwnej rewolucji, jednak Nelson na pewno rewolucyjny nie jest. Raczej w przyszłości go nie kupię. Zawsze jednak należy cieszyć się faktem, że kolejny browar próbuje swoich sił w nowym stylu. Być może Krajan nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

środa, 5 listopada 2014

International Stout Day 2014


Już jutro, to jest 6 listopada, po raz pierwszy na taką skalę, w Polsce świętowany będzie Międzynarodowy Dzień Stoutu. Inicjatywa uczczenia tego klasycznego piwnego stylu powstała w 2011 roku w Stanach Zjednoczonych, a w tym roku szeroko dołączyły do niej polskie multitapy i puby. 

Stout to ciemne piwo górnej fermentacji, którego nazwa po raz pierwszy pojawia się bardzo dawno, bo w 1677 roku. Nic więc dziwnego, że jest to jeden z najbardziej klasycznych i rozpowszechnionych na świecie piwnych stylów. Przez lata ulegał on jednak pewnej ewolucji, dawniej mocniejszy od brytyjskich wersji porterów, obecnie stout nie zawsze piwem o większej zawartości alkoholu. Pojawiły się również kolejne odmiany tego stylu takie jak Imperial stout, Milk stout czy Coffee stout. Każdy z nich kładzie nacisk na inny aspekt smakowy tego bogatego, wyrazistego piwnego gatunku.

Stouty nie są jednak domeną wyłącznie browarów z wysp brytyjskich. Wielu piwoszy zna z pewnością takie marki jak Guinness czy Murphy's Irish Stout, jednak świetne piwa w tym stylu pojawiają się również w ofertach polskich browarów rzemieślniczych. Spośród próbowanych przeze mnie, do świętowania Międzynarodowego Dnia Stoutu z pewnością polecić mogę:

6 Joseph's Street - piwo gęste, o aksamitnym, kremowym charakterze, wynikającym z użycia żytniego słodu. Ma ono zdecydowanie palony i kawowy smak, a w tle wyczuwalna jest dopełniająca obrazu całości gorzka czekolada. 

Lublin to Dublin - to bardzo ciekawa, bogata w smaku i aromacie propozycja. Z jednej strony mamy tu, charakterystyczne dla stoutu, kawowo-palone nuty, a z drugiej wyczuwalne suszone owoce i czekoladową słodycz. Mimo wysokiego, jak na stout, poziomu alkoholu, pije się je bardzo przyjemnie i lekko.

Noc Kupały - piwo w stylu Foreign Extra Stout, wyróżniające się aromatem żywicznym i ziołowym, wynikającym z użycia polskich chmieli. Chmiele wyczuwalne są także w smaku, nadając nietypowe dla stoutu akcenty kwiatowe i owocowe. Nie dominują one jednak nad smakiem kawy i gorzkiej czekolady o wysokiej zawartości kakao.

Smoky Joe - stout nietypowy, gdyż do jego uwarzenia wykorzystano między innymi słód wędzony torfem, stosowany do produkcji whisky. Dzięki temu piwo AleBrowaru charakteryzuje się, oprócz smaków typowych dla stoutu, także akcentami wędzonymi, kojarzącymi się właśnie z mocnymi alkoholami pochodzącymi ze Szkocji. Doskonale współgrają one ze sobą i tworzą świetnie zbalansowane piwo.

Sweet Nygus - Propozycja dla miłośników słodszych piw, charakteryzujących się mlecznym charakterem. Po szczegółowy opis odsyłam do opublikowanej na blogu recenzji.

To jednak tylko kilka, z naprawdę wielu, stoutów warzonych przez rodzime browary rzemieślnicze, a na półkach sklepowych dostępne są również znakomite interpretacje tego stylu dostarczone przez producentów zagranicznych.

Po raz pierwszy w celebrowaniu Międzynarodowego Dnia Stoutu wezmą udział również polskie multitapy i puby oferujące piwa kraftowe. Wiele z nich przygotowało na tę okazję rzadko spotykane piwa, premiery lub interesujące promocje. Z racji miejsca zamieszkania skupię się na lokalach warszawskich, gdzie wszyscy którzy mają ochotę świętować w większym towarzystwie, mogą tego dnia napić się dobrego stoutu.

Chmielarnia - z pewnością pojawi się słynny Mikkeller Black i rodzimy 6 Joseph's Street, zapowiedziane są również jeszcze przynajmniej dwa krany z których tego dnia poleją się stouty.

Jedna Trzecia - proponuje doskonałe, belgijskie piwo Black Albert z browaru De Struise. Podpięty jest również Smoky Joe.

Kufle i Kapsle - na kranach wielbiciele stoutów znajdą Mikkellera Black Barrel Aged Sauternes, Broken Dream z browaru Siren, Plead the 5th i Fore Smoked Stout uwarzone przez Dark Horse, a także polskie propozycje - Crack z Pracowni Piwa i Noc Kupały. Jako przekąski idealnie nadadzą się owsiane ciastka i podawana gratis czekolada z rzemieślniczej, francuskiej wytwórni Morin.

Spiskowcy Rozkoszy - w czwartek po raz pierwszy uruchomiona będzie pompa, z której lać się będzie oczywiście stout. Wśród piw, które będzie można spróbować tego dnia warto wymienić Pyskatego Trolla z Chmielogrodu. W planach są podobno Plead the 5th, Smoky Joe i Monk's Stout z browaru Dupont. Oprócz piw lanych, z pewnością można liczyć na wiele stoutów w wersjach butelkowych.

Na stouty z pewnością można również liczyć w innych warszawskich multitapach, takich jak Piw Paw i Piw Paw Beer Heaven czy Gorączka Złota. 

Międzynarodowy Dzień Stoutu jest w Polsce obchodzony po raz pierwszy ale od razu z wielką pompą, a ja, jako miłośnik tego stylu, z pewnością również wezmę udział w świętowaniu. Sobie i Wam życzę więc wielu pysznych, bogatych w smaku i aromacie stoutów, nie tylko 6 listopada ale również każdego innego dnia w roku!

poniedziałek, 3 listopada 2014

Piwna rewolucja na barykadach


Wejście do sklepów nowego piwa Żywiec APA wzbudziło silne kontrowersje w piwnej blogosferze i wśród wszystkich fanów piw z browarów rzemieślniczych. Oto wielki koncern wkracza na teren rządzony dotychczas przez małe browary i potencjalnie, może zdławić w zarodku piwną rewolucję, poprzez wypuszczenie na rynek piw tanich i dostępnych w każdym sklepie.

Zanim jednak postaram się odpowiedzieć na pytanie o skutki ruchu Grupy Żywiec, muszę przeanalizować przyczyny które mogą zanim stać. Najistotniejszą kwestią jest kondycja polskich browarów i wielkość rodzimego rynku piwnego. Szacunki wskazują, że branża piwna może w 2014 roku zanotować spadek nawet od 3 do 5%. Będzie to przedłużenie tendencji z poprzedniego roku, gdyż w 2013 sprzedano o 2,2% mniej piwa niż w roku ubiegłym. Wydaje się, że nie ma szans na kolejne wzrosty, a rynek piwa jest już nasycony
.
Tracą jednak głównie najwięksi. Mimo, że "wielka trójka" czyli Kompania Piwowarska, Grupa Żywiec i Carlsberg Polska posiada wspólnie ponad 80% udziału w rynku, pierwsze dwa przedsiębiorstwa zanotowały w ostatnich dwóch latach spore spadki. Przede wszystkim traci Grupa Żywiec, której zysk w pierwszej połowie 2014 roku spadł o ponad 60 milionów złotych w porównaniu z rokiem ubiegłym. Koncerny za swoje porażki winią przede wszystkim kapryśną pogodę ale czy to w rzeczywistości jedyna przyczyna spadków?

Jak się okazuje, zimna wiosna i upalne lato nie przeszkadza browarom regionalnym i rzemieślniczym. Te pierwsze wkrótce osiągną około 10% udziału w całym rynku piwa i wciąż mają wysoką dynamikę wzrostu. Drugie nadal stanowią pewną niszę, która jednak stale się powiększa. Wciąż otwierane są nowe browary kontraktowe, a w coraz liczniejszych multitapach w weekendowe wieczory o miejsca bardzo trudno. Trudno właściwie mówić o konkurencji na rynku piw kraftowych, skoro ich podaż często nie zaspokaja popytu, browary wyprzedają wszystko co wyprodukowały, a na niektóre piwa muszą być prowadzone zapisy. Ograniczeniem są oczywiście kwestie finansowe i ogromne koszty jakie wiążą się z budową własnego browaru lub rozbudowaniem już istniejącego.

Nic więc dziwnego, że notująca spadki sprzedaży Grupa Żywiec próbuje podczepić się do wagonika piwnej rewolucji. Dobitnie świadczy o tym fakt, że po sukcesie zeszłorocznego Brackiego IIPA, w tym roku do sklepów trafia piwo w stylu american pale ale, jednoznacznie kojarzącym się właśnie z rewolucją. Co ciekawe, trafia do konsumentów bez żadnej akcji reklamowej, opierając się niemal całkowicie na internetowym marketingu szeptanym. Działanie Grupy Żywiec jest z pewnością odważne i różne od dotychczasowej strategii warzenia wyłącznie jasnych lagerów i wmawianiu konsumentom, że takie piwo jest jedynym słusznym wyborem.

Największymi atutami Żywca APA będzie z pewnością dostępność i niski koszt. Podejrzewam, że podobnie jak piwo marcowe, białe i bock, tak i APA będzie można kupić niemal w każdym sklepie, w cenie zdecydowanie niższej niż jakiekolwiek piwo w tym stylu z dowolnego browaru rzemieślniczego. Nie wiem czy osiągnie ono sukces sprzedażowy ale jeden sukces osiągnęło już na pewno - zrobiło się o nim bardzo głośno, nie tylko na branżowych grupach na Facebooku i birofilskich blogach. Nie zdziwię się więc, jeśli tym samym tropem pójdą w najbliższym czasie pozostałe koncerny i duże przedsiębiorstwa piwowarskie. Z resztą - pierwsze, nieśmiałe kroki kilku z nich można już zaobserwować.

Należy więc postawić sobie pytanie, czy wielkie koncerny odbiorą klientów browarom rzemieślniczym? Wydaje się, że jest taka szansa, skoro są one w stanie sprzedawać swoje piwa wszędzie i tanio, a także zadbać o wysoką i co najważniejsze, stałą jakość swoich produktów. Moim zdaniem jednak kwestią kluczową jest różnorodność, którą zapewnia oferta wielu browarów rzemieślniczych, a której nie zapewni żaden koncern piwowarski. Che Guevara powiedział kiedyś, że rewolucja jest jak rower - jeśli się nie posuwa naprzód to pada. Rozszerzenie oferty Grupy Żywiec powinno skłonić rzemieślników do odważnego i bezkompromisowego podążania raz obraną ścieżką i poszukiwania nowych smaków czy piwnych stylów. Paradoksalnie, pewnie przysporzy im również nowych klientów, którzy po spróbowaniu nowofalowego piwa z Żywca, będą chcieli zagłębić się w temat i spróbować innych reprezentantów gatunku.

Inny znany cytat głosi, że rewolucja pożera własne dzieci. Tak niemal na pewno będzie i w wypadku rewolucji piwnej. Browary rzemieślnicze, które mają problem z kontrolą jakości swojego piwa lub którym brakuje twórczej inwencji staną w obliczu strat. Innymi słowy, im więcej pojawi się na rynku piw koncernowych w nowofalowych stylach, tym większa szansa że poszczególni, słabsi rzemieślnicy, zaczną schodzić z rewolucyjnej barykady.

Żywiec APA wyznacza kierunek i wskazuje pewien trend dla dużych browarów ale jest również wskazówką dla rzemieślników. Nie doprowadzi do upadku piwnej rewolucji, a raczej nada jej nowe tempo i być może nową jakość. W każdym wypadku wygranymi będą przede wszystkim konsumenci.