czwartek, 30 lipca 2015

Rewolucja z dyskontu - przegląd piw Cechowych


Piwna rewolucja w Biedronce? Jeszcze kilka miesięcy temu trudno byłoby w to uwierzyć, a tymczasem na półkach znalazły się piwa w stylu IPA, brown ale i stout. Ale czy warto się po nie schylać?

Wspomniane piwa pojawiły się pod marką Cechowe, co ma zapewne sugerować ich rzemieślnicze pochodzenie i metody produkcji. Nie dajcie się nabrać - warzy je Van Pur odpowiedzialny choćby za piwo Łomża i wiele marek produkowanych specjalnie dla marketów i dyskontów. Opowiastkę o rzemieślniczym pochodzeniu możemy więc bez dłuższych wyjaśnień wsadzić między bajki.

Nie należymy jednak do nieprzejednanych wrogów wszelkich koncernów i nawet ucieszylibyśmy się z wieści, że oto w popularnej sieci sklepów pojawiają się smaczne i niedrogie piwa w ciekawych stylach. Tylko, no właśnie... smaczne. Po piwach Cechowych nie spodziewaliśmy się wiele, ale zdecydowaliśmy się je przetestować. Oczywiście wszystko dla dobra czytelnika.

Warto również wspomnieć o cenie piw Cechowych, która może być wszak pewną wskazówką co do ich jakości. Trzy butelki zakupiliśmy w cenie nieprzekraczającej wartości jednego piwa ze średniej półki polskiego kraftu. 

Cechowe IPA


     

Zaczęliśmy od jedynego jasnego piwa w tym zestawieniu. IPA zostało, według etykiety, nachmielone po amerykańsku - oprócz swojskiej Marynki znajduje się tu też odmiana Cascade, Amarillo, Centennial i Willamette. Brzmi ciekawie? Czar pryska po nalaniu piwa do kieliszka. Wygląda ono bowiem zupełnie jak nieco mocniejszy lager, o wręcz idealnej klarowności. Drugi zawód to praktycznie zerowy udział chmieli w aromacie. W tym "IPA" da się wyczuć jedynie nieco słodu i nieprzyjemny aromat mokrej szmatki. Gdyby jakaś rewolucja nastąpiła w smaku piwa... ale nie, jest słodowo (wręcz landrynkowo), mdło, nudno i lagerowo. W posmaku wyraźnie zaznacza się też alkohol. Jedynym elementem, które odróżnia to piwo od dostępnych w Biedronce lagerów to goryczka, która nieśmiało zaznacza swoją obecność na finiszu. Nie jest to jednak gorycz do której przyzwyczaiły nas piwa rzemieślnicze. Ponadto piwo jest bardzo mocno wysycone, może po to żeby przykryć mało wyrazisty smak? Ogólnie rzecz ujmując Cechowe IPA, mimo niezbyt przyjemnego zapachu, wypić się da. Co prawda Van Pur musiał się chyba bardzo postarać, aby zupełnie położyć potencjał amerykańskiego chmielu, ale w porównaniu z innymi biedronkowymi piwami, IPA i tak wypada nieźle. Amerykańskie chmiele to zawsze jakiś postęp, teraz trzeba tylko dorzucić ich zdecydowanie więcej. Kupować? Można, nada na grilla czy do najebki tanim kosztem.

Cechowe Brown Ale


     

Kolejne piwo rzekomo nachmielone amerykańskim chmielem. Dlaczego rzekomo? Ano dlatego, że odmiany Cascade i Chinook są w tym Brown Ale niemal zupełnie niewyczuwalne. W aromacie piwa, podobnie jak w przypadku IPA, pojawia się jedynie niezbyt intensywna nuta słodów, tym razem ciemnych, a więc kojarzących się głównie z karmelem. Cóż, przynajmniej wyglądowi nie można tym razem aż tak wiele zarzucić. Piwo jest brunatne, zwieńczone kożuszkiem piany, ale ponownie idealnie klarowne. Już po pierwszym łyku okazuje się, że nuty karmelu, toffi czy tostów są wyjątkowo mało intensywne, a piwo jest wodniste i pozbawione jakiejkolwiek goryczki. Kojarzy się trochę z Książęcym Ciemnym Łagodnym, choć jest od niego bardziej wytrawne. Nie sposób się również dopatrzyć jakichkolwiek akcentów chmielowych. Ponownie daje o sobie znać wysokie wysycenie. Brown Ale jest więc nudne i nijakie, nie łechcące niczym naszych kubków smakowych. Z drugiej strony, nie dopatrzyliśmy się żadnych większych wad, a ciemne słody są tam jakoś wyczuwalne. Podobnie jak IPA, piwo nie wpasowuje się więc zupełnie w zakładany styl, ale można wypić je bez bólu zębów. Kupować? Można, ale po co?

Cechowe Stout


     

Na koniec zostawiamy najciemniejsze piwo w zestawie, a więc stout, który już od jakiegoś czasu można było znaleźć na biedronkowych półkach. Piwo wygląda całkiem nieźle - jest ciemne, z beżowymi przebłyskami i zwieńczone jakąśtam pianą. W aromacie - po raz kolejny ogromny zawód. Zero nut palonych, zero kawy i czekolady. Pojawia się za to anyż, lukrecja, czerwone owoce i alkohol, które w kombinacji dają aromat przypominający nieco... tanie wino. Takie spod lady, kosztujące do 5 zł. Naprawdę dawno nie spotkałem się z tak nieprzyjemnym zapachem w piwie, na szczęście był on nieszczególnie intensywny. W smaku Cechowe Stout również w żadnym wypadku nie przypomina deklarowanego stylu. Piwo jest słodkie niczym ciemny lager, a swoją obecność ponownie zaznacza anyż i lukrecja. Goryczka jest praktycznie niezauważalna, wyczuwalne jest za to wysokie nasycenie i nieułożony alkohol. Stout to najgorsze z wszystkich trzech próbowanych piw, nie wylądowało w zlewie tylko dlatego, że podzieliliśmy się butelką. Kupować? Niech Was ręka boska broni!

Tak właśnie prezentują się piwa Cechowe. Wszystkie odchodzą od ram swojego stylu, są mało intensywne, wodniste, nieciekawe i nieszczególnie smaczne. Szczególnie stout, który ze stoutem ma tyle wspólnego co demokracja ludowa z demokracją. Piw Cechowych nie polecamy właściwie nikomu, rozglądać się za nimi można chyba tylko gdy Biedronka jest jedynym sklepem z alkoholem w okolicy. Wtedy od biedy można wypić IPA czy Brown Ale, które przynajmniej pozbawione są większych wad. W pozostałych przypadkach - nie warto. 

środa, 29 lipca 2015

AleBrowar Be Like Mitch - pszeniczny patrol



Panujące tego lata upały zmuszają do poszukiwania ochłody i orzeźwienia. Ale co zrobić, kiedy zamiast wygrzewać się na plaży musimy spędzać wakacje w mieście? Cóż, wtedy trzeba sobie radzić inaczej.

Nie znoszę upałów w miastach. Dużą część dnia spędzam na szczęście w klimatyzowanym biurze, w którym jeszcze jako tako funkcjonuję, ale podróż komunikacją miejską to już prawdziwa katorga. Niestety, lata lecą, a w stolicy wciąż nie wszystkie tramwaje czy składy metra wyposażone są w urządzenia chłodzące. Ogromne masy ludzkie, podróżujące w okolicach godziny 17.00 tylko pogarszają sprawę, a prażące słońce czyni z tramwajów czy autobusów prawdziwe szklarnie.

Po takiej podróży myślę już tylko o jakiejś metodzie ochłodzenia. Można zanurzyć się w wannie pełnej lodowatej wody, można też obsypać się kostkami lodu, a można sięgnąć do lodówki po zimne piwo. I choć zdarza mi się stosować wszystkie te metody, to z racji charakteru bloga, skupię się jedynie na tej ostatniej.

W moje ręce trafiło bowiem piwo, które w założeniu idealnie nadaje się do gaszenia letniego pragnienia. Be Like Mitch uwarzone przez AleBrowar to american wheat, czyli piwo w stylu, który jest spotkaniem w połowie drogi niemieckiego hefeweizena i amerykańskiego pale ale. Z tego pierwszego zapożycza udział słodu pszenicznego, a z drugiego solidne doprawienie amerykańskimi chmielami. Aromaty bananów i goździków nie powinny być jednak tak wyraźne jak w niemieckich pszeniczniakach, a goryczka powinna pozostawać na dużo niższym poziomie niż w APA. Rezultat takiego połączenia w założeniach jest więc być lekki, chmielowy i rześki. Pozostaje tylko odpowiedzieć na pytanie, czy piwo inspirowane postacią graną przez Davida Hasselhoffa w pamiętnym serialu "Słoneczny Patrol" spełnia te wymogi.

Be Like Mitch ozdobione jest charakterystyczną dla AleBrowaru, "foliową" etykietą, na której podane są również wszystkie składniki piwa. Przyczepić się można właściwie jedynie do nazwy, która nieco odbiega od dotychczasowego zwyczaju. W końcu na nazwy poprzednich piw AleBrowaru zwykle składało się "imię" postaci i jakieś jej określenie, tym razem mamy zaś do czynienia z dłuższym sformułowaniem. Ale to detale, które nie popsują przecież smaku piwa.

Be Like Mitch wygląda jak typowy american wheat. Trunek jest jasnego, wręcz złotego koloru, nieprzejrzysty i mętny. Wieńcząca go piana w pierwszej chwili buduje się ładnie, ale bardzo szybko opada do zaledwie kożuszka. Nad piwem unosi się rześki, owocowo-cytrusowy aromat amerykańskich chmieli i pozostający w tle delikatny, zbożowy zapach pszenicy. Całkiem przyjemny ten zapach, a już na pewno lekki i orzeźwiający.

Rześko i lekko jest też w smaku piwa. Pojawiają się w nim zarówno kwaśne akcenty wynikające z dodatku słodu pszenicznego, jak i owocowość amerykańskich chmieli. Wyczuwalna jest między innymi cytryna i czerwone grejpfruty oraz nieco słodkiego posmak owoców tropikalnych. Słodyczy jednak nie ma zbyt wiele, a Be Like Mitch jest piwem zdecydowanie wytrawnym i co za tym idzie bardzo dobrze orzeźwiającym. Niewiele jest tu słodowego ciała, co w stylu american wheat akurat bardzo mi odpowiada. Wysycenie jest na średnim, aczkolwiek wyczuwalnym poziomie, a goryczka jest niewysoka i przyjemnie owocowa.

Podsumowując, Be Like Mitch nie jest piwem, nad którym można by deliberować godzinami, a lekki trunek, który w mgnieniu oka znika ze szklanki. Jest stylowy, smaczny i pozbawiony wad, ale też niewyróżniający się szczególnie spomiędzy innych piw w tym gatunku dostępnych na półkach sklepowych. 

sobota, 25 lipca 2015

Czy w Warszawie wolno pić piwo nad Wisłą?

fot. Robert Parma (na licencji CC)

Kwestia zakazu picia alkoholu nad Wisłą, zwłaszcza na bulwarach wiślanych, jest od dłuższego czasu przedmiotem ożywionej dyskusji. Oto mój, poparty analizą kilku przepisów, głos w tej sprawie.

W ciepłe, letnie wieczory nad Wisłą pojawiają się prawdziwe tłumy ludzi, którzy chcą odpocząć nad rzeką. Na praskiej stronie rzeki rozpalane są grille i ogniska, a na schodkach po drugiej stronie wody czasem trudno jest znaleźć wolne miejsce. Wielu nad Wisłę zabiera ze sobą piwo, wino lub inny alkohol i to właśnie staje się przyczyną problemów. Bo o ile wszyscy wiedzą, że na miejskich plażach pić wolno, tak już spożywanie alkoholu na bulwarach wiślanych może się skończyć i nierzadko kończy się mandatem.

Dlaczego tak jest? Podstawą prawną, którą stosuje policja i straż miejska jest Ustawa z dnia 26 października 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Co prawda ten akt prawny powstał w najmroczniejszych czasach stanu wojennego, ale interesujący nas przepis, art. 14 ust. 2a, zakazujący "spożywania napojów alkoholowych na ulicach, placach i w parkach, z wyjątkiem miejsc przeznaczonych do ich spożycia na miejscu, w punktach sprzedaży tych napojów" został wprowadzony dopiero nowelizacją z roku... 2001! Sporo wcześniej, bo już w 1996 roku wprowadzono za to ust. 6 tego artykułu, stanowiący że: "w innych niewymienionych miejscach, obiektach lub na określonych obszarach gminy, ze względu na ich charakter, rada gminy może wprowadzić czasowy lub stały zakaz sprzedaży, podawania, spożywania oraz wnoszenia napojów alkoholowych".

Zajmijmy się na początek ustępem 2a. Jak widać, ustawa wcale nie zakazuje spożywania alkoholu w miejscach publicznych, a jedynie na ulicach, placach i parkach. W tym przypadku, określenie "miejsce publiczne" pozostaje (podobnie z resztą jak "cisza nocna") terminem stosowanym potocznie, a nie występującym w treści aktu prawnego. W przypadku nadwiślańskiego bulwaru kłopotem jest interpretacja słowa "ulica", którego ustawa po prostu nie definiuje. Pozostaje sięgnąć do innych aktów prawnych. Pewnych informacji może dostarczyć na przykład Ustawa o drogach publicznych, która definiuje ulicę jako drogę na terenie zabudowy lub przeznaczonym do zabudowy zgodnie z przepisami o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, w której ciągu może być zlokalizowane torowisko tramwajowe. 

Cóż, ta definicja niewiele wyjaśnia, prawda? Jest w niej jednak zawarte określenie "droga", które możemy odnaleźć w Ustawie o ruchu drogowym. Stanowi ona, że drogą jest wydzielony pas terenu składający się z jezdni, pobocza, chodnika, drogi dla pieszych lub drogi dla rowerów, łącznie z torowiskiem pojazdów szynowych znajdującym się w obrębie tego pasa, przeznaczony do ruchu lub postoju pojazdów, ruchu pieszych, jazdy wierzchem lub pędzenia zwierząt. Tutaj sytuacja jest już nieco jaśniejsza i to właśnie ta ustawa jest podstawą do uznawania bulwarów wiślanych za część ulicy, na której spożywać alkoholu nie wolno. Ponoć policja przy interpretacji bulwaru jako ulicy podpiera się również internetowym słownikiem. Dobitnie to świadczy o polskich służbach mundurowych.

Jest to jednak interpretacja dość wątpliwa - bulwary ciągną się bowiem dobrych kilka metrów poniżej jezdni, a i ich funkcja wyraźnie odróżnia się od roli standardowego chodnika, co w mojej opinii powinno przesądzać o ich całkowitej odrębności od jakiejkolwiek ulicy. Niestety, mimo poszukiwań nie odnalazłem żadnych komentarzy lub orzeczeń sądowych, które mógłbym w tym temacie przywołać, pozostaje więc zdać się na zdrowy rozsądek. 

fot. Aktron/Wikimedia Commons (na licencji CC)

Pozostaje jeszcze kwestia art. 14 ust. 6 Ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi, który nadaje gminom uprawnienie, między innymi, do wprowadzania czasowych lub stałych zakazów spożywania alkoholu w określonych miejscach i obszarach. Na szczęście nie jest to kwestia istotna w przypadku Warszawy - nie istnieje żaden akt prawa miejscowego, który regulowałby obszary czy miejsca gdzie spożywanie alkoholu jest zakazane. Z tego powodu, w Warszawie pić piwo można choćby na dziedzińcu kamienicy czy na klatce schodowej. Warto również wskazać, że ustawa zezwala radzie gminy na wprowadzenie takiego zakazu jedynie ze względu na szczególny charakter danego obszaru lub miejsca, gminy nie mają więc prawa wprowadzać zakazów nazbyt ogólnych albo nie wynikających z charakteru określonego miejsca. Ogólnie rzecz biorąc, w orzecznictwie sądów administracyjnych widać wyraźną tendencję do ograniczania swobody gmin w ustanawianiu miejsc i sytuacji, gdzie i kiedy spożywanie alkoholu jest zakazane.

Przepisy powodujące całe zamieszanie już znamy, pora na artykuł będący bezpośrednią przyczyną karania mandatem picia piwa na nadwiślańskich bulwarach. Zgodnie z art. 43(1) ust. 1 ustawy "Kto spożywa napoje alkoholowe wbrew zakazom określonym w art. 14 ust. 1 i 2a-6 albo nabywa lub spożywa napoje alkoholowe w miejscach nielegalnej sprzedaży, albo spożywa napoje alkoholowe przyniesione przez siebie lub inną osobę w miejscach wyznaczonych do ich sprzedaży lub podawania, podlega karze grzywny". Ponadto ust. 2 nakazuje karać również usiłowanie popełnienia tego wykroczenia, co jest normą o tyle dziwną, co powodującą w praktyce niemało sporów. Czym bowiem owo "usiłowanie" jest? Nie sposób ocenić nie znając konkretnej sytuacji.

Na koniec kilka moich wniosków i przemyśleń. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że picie alkoholu na bulwarach wiślanych (i nie tylko) nie czyni nikomu żadnej krzywdy i nie powinno być uznawane za wykroczenie. Budynki mieszkalne są położone ładny kawałek od bulwarów, hałas więc nie powinien być tutaj argumentem. Co więcej, nad Wisłą zlokalizowanych jest też kilka legalnie działających klubów, puszczających muzykę o poziomie głośności zdecydowanie większym niż jest w stanie wygenerować nawet duża grupa rozmawiających ludzi. Bezsens tego zakazu jest tym większy, że legalnie pić alkohol można nie tylko po drugiej stronie rzeki, ale i na terenach lewobrzeżnej Warszawy poza samym centrum miasta. Prohibicja w tym właśnie rejonie jest więc zupełnie bezcelowa. 

Uważam ponadto, największym problemem ze spożywaniem alkoholu nad Wisłą nie jest sam fakt jego spożywania, a śmiecenie, hałas czy bójki, które można przecież wyeliminować bez tworzenia strefy zakazu picia napojów procentowych. Z moich obserwacji wynika również, że praktyka często odbiega od literalnego brzmienia przepisów - zwłaszcza gdy na bulwarach zgromadzi się prawdziwy tłum, policyjne patrole ignorują pijących alkohol i interweniują jedynie w przypadkach łamania innych przepisów. Dobrze by było, gdyby nie zależało to jedynie od dobrej woli funkcjonariuszy, a wynikało z przepisów jasnych, wyraźnych i nie pozwalających na naciągane interpretacje.

czwartek, 23 lipca 2015

Cieszyńskie Pszeniczne - sezon burz


"W czasie deszczu dzieci się nudzą" śpiewał kiedyś Kabaret Starszych Panów. Na szczęście dorośli nudzić się nie muszą. Zwłaszcza, jeśli mają pod ręką piwo.

Od małego uwielbiam obserwować burze. Pamiętam jak dawno temu, zawsze kiedy zbliżała się nawałnica, przesiadywałem z kolegą na balkonie, ku utrapieniu rodziców przyglądając się szalejącemu żywiołowi. Nawet teraz w czasie burzy lubię po prostu oprzeć się na parapecie i obserwować kłębiące się nad miastem ciemne chmury.

A okazję miałem do tego nie lada, bo nad prawie całym krajem przechodził potężny front burzowy. Na jego drodze stanęła też Warszawa i faktycznie, prawie cały dzień zapowiadało się, że wieczór upłynie pod znakiem deszczu i błyskawic. W końcu niebo pociemniało i nastąpiła charakterystyczna "cisza przed burzą", a ja rozsiadłem się wygodnie chwytając za przygotowane wcześniej piwo. Tym razem było to Cieszyńskie Pszeniczne, które wraz z całą rodziną piw z Cieszyna znalazłem ostatnio w osiedlowym markecie. Z double IPA i porterem miałem już do czynienia i szczerze powiedziawszy, nie miałem ochoty do nich wracać, ale lekki hefeweizen na tak duszny dzień wydawał się być całkiem niezłym wyborem.

Piwo zamknięte jest w butelce ozdobionej charakterystyczną dla piw z Cieszyna, nieco "staroszkolną" etykietą, zawierającą wszystkie najważniejsze parametry trunku. W przeciwieństwie do wielu koncernowych konkurentów nie ma tutaj również wątpliwości, że jest to piwo fermentacji górnej. Nalane do szkła Pszeniczne wygląda jak rasowy, niemiecki hefeweizen. Jest zmętnione, pomarańczowej barwy i o solidnej czapie gęstej piany, która niestety dość szybko znika. 

Obawiałem się, że w aromacie obecne będzie żelazo, tak często pojawiające w innych piwach z Cieszyna, ale zostałem dość pozytywnie zaskoczony. Zapach piwa nie jest może szczególnie intensywny, ale są w nim wszystkie elementy składowe solidnego pszeniczniaka - banany, guma balonowa i nieco goździków. Wyraźny jest też aromat zboża, a całości dopełnia odrobina karmelu.

W smaku piwo początkowo jest wyraźnie słodkie i bananowo-zbożowe. Po chwili pojawia się orzeźwiająca kwaśność i pełna gama smaków drożdżowych, a więc goździków, herbatników i przypraw. Goryczka, jak to w piwach pszenicznych, jest zaledwie symboliczna, a wysycenie dość wysokie i szczypiące w język. Zgrzyt pojawia się niestety w posmaku piwa, w którym obecność swą zaznacza alkohol. 

Burza była naprawdę potężna, ale nie trwała długo. Mimo to, zanim się skończyła w szklance nie pozostało już nawet wspomnienie po Cieszyńskim Pszenicznym. O ile nie jestem wielkim fanem klasycznych hefeweizenów, tak muszę przyznać, że z dotychczas przeze mnie próbowanych piw z browaru w Cieszynie, właśnie ten styl wypadł najlepiej. Do doskonałości sporo brakuje - aromat i smak mogłyby być bardziej intensywne, a alkoholowy posmak nieco drażni, ale wierzę że są to niedociągnięcia które mogą być łatwo poprawione w kolejnych warkach.



wtorek, 21 lipca 2015

Kraftwerk Thompson - magazynek się skończył


W arsenale browaru Kraftwerk pojawiła się kolejna sztuka broni. Tym razem jest to po amerykańsku chmielone india pale ale. Czy ten maszynowy wystrzał powala na ziemię?

Śląski browar Kraftwerk stawia ostatnio na nazwy piw inspirowane bronią. Zaczęło się od udanego Panzerfausta, potem mieliśmy Parabellum i M16 a kiedy czytacie ten wpis na sklepowych półkach znalazł się już też Browning. Dzisiaj jednak sprawdzam Thompsona - american india pale ale. Oczekuję więc ferii owocowych aromatów i konkretnej goryczki.

Jeśli ktoś jakimś cudem przegapił amerykańskie kino traktujące o czasach prohibicji, Thompson jest to karabin maszynowy produkowany na początku XX wieku. Pieszczotliwie zwany tommy gunem brał udział w wielu filmach o gangsterach w prochowcach i kapeluszach. Jako, że często poruszamy tutaj tematykę gier, warto nadmienić, że tommy gun wystąpił też w grach gangsterskich. Najlepiej pamiętam go z pierwszej części Mafii gdzie siał ogromne zniszczenia. 

Ale dość dygresji, przejdźmy do piwa. Thompson to piwo o ekstrakcie 15 proc. i zawartości alkoholu 6, 2 proc. Niestety na etykiecie nie podano najważniejszej dla tego stylu piwa informacji - o ilości IBU. Do chmielenia użyto Centenniala, Chinooka, Ahtanum i Cascade'a. Etykieta ładna jak wszystkich piw z "militarnej serii". 

W barwie piwo jest jasnobursztynowe ze złocistymi refleksami. Klarowności brak. Piana ładna, dobrze się utrzymuje. Ma kolor biały i jest średniopęcherzykowa. 

Na pierwszy rzut nosa w aromacie ujawniają się mocne nuty karmelowe i cytrusowe a także owoców tropikalnych. Szczególnie wyraźny jest zapach owoców mango. Jednak zdecydowanie przeważa tutaj karmelowość. Jak dla mnie jest trochę za wysoka, a bardziej wyczuwalne powinny być aromaty amerykańskich chmieli. 

W smaku podobnie chociaż tutaj już amerykańskie chmiele robią trochę lepszą robotę. Z naciskiem na "trochę". Faktycznie czuć już tutaj słodycz tropikalnych owoców, ale kiedy ma nastąpić goryczkowa kontra niewiele się dzieje. Goryczka jest średnia. To nie jest to czego spodziewam się po american india pale ale. Jak na ten styl powinna być wyższa. Może dlatego nie podano na etykiecie wartości IBU? Poza tym w piwie nie czuć żadnych wad. Wysycenie jest średnie i to jest ok. 

Cóż, jak na AIPA to piwo nie robi wielkiego wrażenia. Aromat jest jest za mało amerykański, tak jak i goryczka. Co prawda w smaku owoce tropikalne są wyczuwalne ale to jednak za mało. Piwo nie ma żadnych wad i w zasadzie można je wypić tylko po co skoro na rynku są lepsze piwa w tym stylu? Browar Kraftwerk nie schodzi poniżej pewnego, dobrego poziomu ale to piwo chyba nie wyszło im tak jak tego chcieli. Miejmy nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy.  

sobota, 18 lipca 2015

Reden MILCoffeeL - kawka z mleczkiem


Lubicie kawę z mlekiem? Jeśli tak, to dziś recenzja w sam raz dla Was, na tapetę trafia bowiem piwo MILCoffeeL z browaru Reden.

Na szczęście, wbrew obowiązującej ostatnio modzie, nie jest to piwo uwarzone dla zespołu Feel, a samodzielny wyrób browaru który, przynajmniej w moich oczach, zaczyna ostatnio wyrastać na jednego z czołowych rzemieślników w Polsce. Reden ma już całkiem szerokie portfolio, niewiele wpadek na koncie i wiele naprawdę smacznych i powtarzalnych piw. Przykładowo, ostatnio bardzo posmakował mi choćby nachmielony po amerykańsku lager - Hamerykansky Drim. Dlatego też sądzę, że warto przyglądać się z bliska wypuszczanym przez browar nowościom.

Jedną z nich jest piwo MILCoffeel, coffee milk stout będący swoistą wariacją na temat jednego z najlepszych polskich milk stoutów - Milkołaka. Warto przy okazji powiedzieć kilka słów o samym określeniu stylu. O ile "coffee" nie powinno sprawiać problemów, o tyle "milk" jest już bowiem nieco mylące. Do milk stoutów nie dolewa się bowiem mleka, a dodaje właśnie laktozy - cukru, który nie jest fermentowany przez drożdże piwowarskie. Dzięki temu laktoza w wyraźny sposób wpływa na słodycz w gotowym piwie. Oprócz laktozy do piwa trafiła wspomniana kawa, w tym przypadku odmiany Arabica. Jak widać na załączonym obrazku, dodatków jest całkiem sporo i takich, które mogą mieć faktyczny wpływ na ostateczny smak piwa. Zacznijmy więc dekonstrukcję MILCoffeeLa.

Abstrahując od skojarzeń z niesłusznie popularnym zespołem muzycznym, strasznie podoba mi się nazwa tego piwa. Połączenie mleka,kawy i "mlekofila" pod względem językowym wyszło naprawdę fajnie. Etykieta jest w charakterystycznym stylu dla Redenu, który może nie zachwyca, ale pozwala szybko odróżnić piwo z tego browaru na półce sklepowej.

Nie jest szczególnym zaskoczeniem, że piwo jest czarne niczym smoła (albo mocna kawa). Buduje się nad nim całkiem okazała piana, która szybko opada do gęstego kożuszka. Unosi się nad nią aromat zimnej kawy i czekolady. W tle pojawia się akcent palonych słodów, ale nie jest on zbyt wyraźny.


Przy każdym łyku skojarzenia również biegną w stronę kawy. Takiej z cukrem i odrobiną mleka, gdyż laktoza w piwie przełożyła się zdecydowanie bardziej na słodycz niż na posmaki mleczne. Słodycz nie jest jednak dominująca, a to dzięki delikatnej, palonej goryczce i odrobiny kwaśności na finiszu. Całości dopełnia niezbyt wysokie wysycenie, a piwo sprawia wrażenie gładkiego i pełnego.

Zbierając wszystkie elementy w jedną całość - nie ma tu żadnych zaskoczeń, a MILCoffeeL nie wysadzi nikogo z butów. Jest to jednak umiejętne rzemiosło i po prostu dobry, a przy tym świetnie nawiązujący do smaku słodkiej kawy, stout który bardzo przyjemnie się pije. Redenie - dobra robota!

wtorek, 14 lipca 2015

Lubuskie WITbier - konkursowy wit


Witbier to styl piwa, który latem bardzo mi odpowiada. Lekkie piwa pszeniczne o cytrusowo-przyprawowym smaku mogą przecież świetnie gasić pragnienie, o ile są porządnie wykonane. Czy więc Lubuskie WITbier to witbier udany?

Pytanie nie jest wcale bezpodstawne. Powszechnie znana jest legenda o maślanej klątwie, która opanowała browar w Witnicy. Plotki głoszą, że w podziemiach budynku zalęgły się jakieś wredne skrzaty, ukradkiem wrzucające do instalacji kostki masła. To oczywiście tylko legenda, a za maślany smak i zapach odpowiada związek chemiczny zwany diacetylem, który w piwach z Witnicy pojawia się często, acz nie zawsze. Wolne od niego było choćby, pite przeze mnie jakiś czas temu, Lubuskie IPA oraz warzone w tym browarze piwa kontraktowych Birbanta i Radugi. Zastanawiałem się więc jak będzie w tym przypadku.

Pewną nadzieję na udane piwo dawała informacja zamieszczona na etykiecie, że trunek uwarzono według receptury piwowara domowego - Piotra Kowalskiego, który wygrał I Lubuski Konkurs Piw Domowych Witnica 2014. Dla browaru w Witnicy należą się więc wielkie gratulacje za promowanie domowego piwowarstwa.

Etykieta piwa prezentuje się raczej bez szału. Ot, grafika przedstawiająca browar i pole z opisem stylu i informacją o autorze receptury w połączeniu bieli, czerni i intensywnej zieleni. W przeciwieństwie do etykiety, nalane piwo wygląda ładnie i stylowo - jest złociste i wyraźnie zmętnione. Tworzy się nad nim bujna piana, która jednak dość szybko opada do kożuszka. 

Wąchać piwo zaczynam z pewną taką nieśmiałością, bo kto wie jakie efekty mogła przynieść w tym wypadku witnicka klątwa. Okazuje się, że nie jest źle - wyczuwam może odrobinę masła, ale wyraźniejsze są aromaty cytrusów i kolendry. Ogólnie rzecz biorąc, zapach jest przyjemny, ale niezbyt intensywny.

Znacznie wyraźniejszy jest szczęśliwie smak piwa, w którym wyczuwalne są zwłaszcza pomarańcze i przyprawowe efekty pracy belgijskich drożdży. To na pierwszym planie - w tle jest jeszcze kolendra i trochę nut słodowych. Lubuski Witbier jest owocowy, nieco kwaśny i z całkiem wyraźną goryczką, przyznam że zaskakująco wysoką jak na styl. Wysycenie piwa jest dość wysokie i szczypiące w język.

Nie spodziewałem się po Lubuskim WITbierze fajerwerków i ich nie otrzymałem. Dostałem za to całkiem niezłego, orzeźwiającego witbiera, któremu w dodatku niemal udało się uniknąć maślanej klątwy Witnicy. Można wypić, choć na rynku jest wiele lepszych piw w tym stylu.

piątek, 10 lipca 2015

Raport o stanie kraftu #6 - Letnie impresje


Panujące w ostatnich dniach upały (wreszcie!) skłoniły mnie do szukania ochłody i orzeźwienia, oczywiście nad wodą i z kilkoma dobrymi piwami w torbie.

No dobra, może nie wszystkie wymienione poniżej piwa wypiłem piątkowego wieczoru nad wodą. Oprócz Dark Citra IPA z browaru Birbant, koncernowej ciekawostki - Kasztelana Białego oraz tajemniczego Illuminatusa dzieła Genius Loci, przypałętał się też lager Hamerykansky Drim z Redenu, pity następnego, równie upalnego dnia. Sprawdźmy więc, jakie remedium na skwar przygotowali polscy rzemieślnicy i niepolski koncern.

Dark Citra IPA - Birbant


Na pierwszy ogień idzie piwo, które nie jest może najszczęśliwszym wyborem na dzień, kiedy żar leje się z nieba, a na piasku można spokojnie usmażyć jajecznicę, ale że jakoś ładnie patrzyło na mnie z lodówki, to postanowiłem również zabrać je ze sobą. Birbant Dark Citra IPA oprócz bardzo zabawnego skrótu nazwy, ma też całkiem ładną, "birbantową" etykietkę. I o ile w wyglądzie nie można mu nic zarzucić, tak w aromacie i smaku trochę brakowało chmielowego charakteru, a nuty cytrusów zostały niestety zepchnięte na dalszy plan przez ciemne słody. Piwo Birbanta bardziej niż black IPA przypomina mi amerykańską wersję stoutu. Zdatną do wypicia, ale nie wyróżniającą się niczym szczególnym i po prostu nieciekawą.

Illuminatus - Genius Loci



Czy Illuminatus to narzędzie iluminatów, które ma im posłużyć do zawładnięcia światem? Bardzo możliwe, zwłaszcza zważywszy na to, że piwo jest po prostu wyśmienite. American saison to styl dość rzadko spotykany, a przecież bardzo obiecujący, bo łączący w sobie przyprawowe nuty belgijskich drożdży i dużą dawkę chmieli. W tym przypadku, wbrew nazwie nie tylko amerykańskich - oprócz Mosaic i Amarillo, piwo doprawiono też odmianą Nelson Sauvin i Sorachi Ace. Illuminatus pachnie pięknie nawet z shakera, a w smaku wyróżnia się orzeźwiającą, wytrawną cytrusowością i przyprawowo-pieprzowym finiszem. Goryczka jest wyraźna jak na styl, ale wcale nie przesadzona i w dodatku o miłym dla gardła, grejpfrutowym charakterze. Zdecydowanie świetna pozycja na lato, z butelki równie smaczna jak w wersji beczkowej. Illuminati confirmed!

Białe - Kasztelan



Ogłoszenie pojawienia się nowych piw pod marką Kasztelana jakoś niespecjalnie mnie elektryzowało, zwłaszcza że nie były to żadne rarytasy. Stojące na półkach Białe, Chmielowe (ta jasne) i Niefiltrowane mijałem więc bez większego entuzjazmu. W międzyczasie zdążyłem jednak usłyszeć i przeczytać kilka niezłych opinii o tych piwach, a zwłaszcza pierwszym z nich, którego postanowiłem spróbować. I Kasztelan Biały wypada naprawdę nieźle! Na etykiecie piwa nie znalazło się niestety miejsce na określenie, czy jest to piwo dolnej czy górnej fermentacji (za to znalazło się na całą masę koncernowego bełkotu), ale piwo wypada zdecydowanie lepiej od swojego konkurenta - Żywiec Białe. Kasztelan smakuje po prostu jak uczciwy hefeweizen - może nieco rozwodniony i niezbyt intensywny, ale pozbawiony wad, z wyczuwalnym zapachem goździków (bardziej) i bananów (mniej), w dodatku lekko kwaskowy i orzeźwiający w smaku. Nie jest to co prawda wybitne dzieło polskiego piwowarstwa, ale zdecydowany krok naprzód dla koncernu, który do tej pory trzaskał prawie wyłącznie bezsmakowe lagery.

Hamerykansky Drim - Reden


A skoro o lagerach mowa, to warto przyjrzeć się temu uwarzonemu przez browar Reden. W przeciwieństwie do popularnych koncernówek, Hamerykansky Drim został porządnie nachmielony zaatlantycką odmianą Centennial i to właśnie chmiel odgrywa główną rolę w cytrusowym, orzeźwiającym aromacie piwa. Wyeksponowany jest on również w orzeźwiającym smaku, w którym pojawiają się owoce tropikalne, cytrusy i odrobina żywicy. Cały czas czuć przy tym, że jest to lager, a nie na przykład american pale ale. Piwo jest dość wytrawne, a goryczka nieduża, acz zaznaczająca swoją obecność na finiszu. Po każdym łyku od razu chce się wziąć kolejny, a potem pobiec do lodówki po następną butelkę. Takie lagery to ja rozumiem!

Czas na podsumowanie tego gorącego weekendu. Obiektywnie, najsłabiej z próbowanych piw wypada Kasztelan Białe, choć to wciąż całkiem niezły hefeweizen, zwłaszcza na tle innych piw koncernowych w cenie do 3 zł. Nieco rozczarował Birbant i jego Dark Citra IPA, której brakuje charakteru i wyrazu. Świetnie prezentują się z kolei piwa z browarów Genius Loci i Reden - polecam nie tylko na upały.

sobota, 4 lipca 2015

Hevelka - nadmorski festiwal z potencjałem


Swojego festiwalu piwnego doczekał się w końcu Gdańsk. Skorzystałem z okazji, że weekend spędzałem w Trójmieście i na kilka godzin wpadłem na halę AmberExpo. 

Hevelka jest pierwszą imprezą dla fanów piwa w Trójmieście. Głównym sponsorem imprezy był Stary Browar Kościerzyna, który jest tak naprawdę kompleksem na który składają się: hotel, restauracja, centrum konferencyjne, centrum handlowe i oczywiście browar. Kościerski browar promował na festiwalu swoje piwa niefiltrowane: Keller, Pszeniczne i Ciemną 10.

Festiwal odbywał się w dniach 26-27 czerwca (piątek i sobota) w jednej z hal AmberExpo położonej w bezpośrednim sąsiedztwie PGE Areny na gdańskiej Letnicy. Dojazd do miejsca festiwalu zajął kilkanaście minut tramwajem z Dworca Głównego. W związku z tym, że wraz ze znajomymi, również fanami piwa (dziękuję zwłaszcza Michałowi Biandze za pożyczenie aparatu, bez niego ta relacja byłaby o wiele uboższa) wpadłem na festiwal dość późno ominęły nas długie minuty czekania w kolejce. Po uiszczeniu opłaty za bilet (5 zł) weszliśmy do środka. 

Stanowiska browarów ustawiono wokół ścian a na środku poustawiano stoły i ławki do siedzenia. Dzięki temu można było krążyć wokół hali odwiedzając różne stanowiska i łatwo znaleźć miejsce gdzie można usiąść i odpocząć albo w spokoju delektować się piwem. Oprócz browarów na miejscu były także inne atrakcje: można było spróbować suszonej wołowiny z Meat Makers, zobaczyć pokaz mody historycznej, poznać jak wygląda warzenie piwa z zacieraniem słodu i wziąć udział w kilku prelekcjach dotyczących np. degustacji piwa. 


Poznajecie tych dwóch panów? ;)

Browary rzemieślnicze stawiły się licznie. Oprócz niejako "domowego" browaru Brodacz obecne były m. in. Doctor Brew, Nepomucen, Olimp, Perun, Pinta, Profesja, Raduga, Reden i Spirifer. Ciekawostką było na pewno stanowisko Browaru Spółdzielczego w Pucku, który jest pierwszym spółdzielczym browarem w Polsce (a szóstym na świecie). Z dwunastu zatrudnionych tam osób dziesięć to osoby niepełnosprawne. Pracujący w browarze przeszli warsztaty terapii zajęciowej. W 2015 r. browar ma w planach zatrudnić dodatkowo 8 niepełnosprawnych. Na festiwalu swoje miejsce znalazły tez browary regionalne: Amber, Kormoran czy Browar Zamkowy Cieszyn. Spośród zagranicznych gości swoje stanowisko miała rosyjska Baltika. Browary Alchemist, Evil Twinm Mikkeller i inne dostępne były na stanowisku Zaklętych Rewirów.  


Grodziskie 7, 7

Udało mi się spróbować kilku piw w tym dwóch z browaru Nepomucen, który staje się powoli jednym z moich ulubionych browarów. Na początek poszło American Pale Ale - stylowe w smaku, z odpowiednią barwą i aromatem. Nuty nowofalowych chmieli mogłyby być bardziej wyraziste ale i tal było ok. Na drugi ogień poszło Grodziskie 7,7 Blg - czyli takie jakie tradycyjnie warzono. To piwo w poprzedniej wersji próbowałem już na WFP i wtedy bardzo mi smakowało. Teraz było jeszcze lepiej, wędzonka była bardziej wyczuwalna, a mimo to piwo nadal pozostało lekkie. Jak dla mnie rewelacyjne piwo. Następny był kolejny produkt kooperacji browaru Pinta z Brasserie du Pays Flamand - Król Lata/le Roi de l'Ete. Witbier na płatkach owsianych to odważny pomysł. W smaku nie było najgorzej jednak nie jestem pewien czy płatki owsiane spełniły swoje zadanie. Nie załapałem się już niestety na Kwas Beta. Kolejnym spróbowanym piwem był Łan Wheat z browaru Reden - piwo pszeniczne na amerykańskich chmielach było bardzo orzeźwiające i cytusowe. W sam raz na upały. Na koniec spróbowałem Inżyniera od Profesji. Styl rzadko u nas spotykany - dortmunder export - zrobił na mnie całkiem dobre wrażenie. Inżynier charakteryzował się nieco większą pełnią niż poprzednie piwa i większą alkoholowością. Akcenty słodowe i chmielowe dobrze zbalansowane.


Heweliusz patrzy czy pijesz dobre piwo

Parę rzeczy można byłoby poprawić. Festiwal był tylko w piątek i sobotę. Fajnie byłoby gdyby przedłużono go o jeszcze jeden dzień. Wiem, że w niedzielę zostają już tylko zlewki i przychodzą w większości rodziny z dziećmi ale może część ludzi rozłożyłaby sobie wizytę na kilka dni i przyszła też w niedzielę. Osobiście prawie przez cały weekend byłem zajęty i udało mi się wygospodarować tylko trzy godziny na Hevelkę ale jeśli festiwal byłby też w niedzielę na pewno wpadłbym. Mogłaby pojawić się też większa liczba browarów rzemieślniczych. Kilku dużych graczy na kraftowym rynku faktycznie brakowało. Ale zapewne organizatorzy popracują nad tym do przyszłego roku. 

Podsumowując Hevelka nie jest jeszcze imprezą tej rangi co Beer Geek Madness czy Warszawski Festiwal Piwa ale ma wszystko aby się taką stać. Początek lata nad morzem to świetny czas na organizację różnych imprez i dobrze, że pojawiają się też imprezy dla beergeeków. Myślę, że przy następnej edycji Hevelka jeszcze bardziej rozwinie swoje skrzydła i pokaże swój pełen potencjał. Trzymam kciuki! 













piątek, 3 lipca 2015

Pinta Niedobity - poślijcie po Wiedźmina!


Z podziemi wylazła przerażająca bestia. Zwano ją Niedobity, a zabobonni wieśniacy twierdzili, że jej nadejście zwiastuje zapach lakierowanego drewna... W takiej sytuacji nie pozostało nam nic innego, jak tylko posłać po Wiedźmina.

Wiedźmin 3: Dziki Gon


"Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy od bramy Powroźniczej..." tak zaczyna się opowiadanie, które zapoczątkowało przygody Geralta z Rivii - słynnego Wiedźmina, najpierw przedstawiane w formie opowiadań, a później sagi, która przez lata zdobyła niemałą popularność na całym świecie. Na ekranizację, zarówno kinową jak i telewizyjną, spuśćmy może zasłonę milczenia, natomiast przy okazji degustacji piwa z browaru Pinta warto opowiedzieć kilka słów o grze, która ostatnimi tygodniami zajmuje mi niemal każdy wolny wieczór. Grze ogromnej, wciągającej i zjadającej na śniadanie wszystkich swoich konkurentów, a przecież wcale nie doskonałej. Zachwyca ona tym bardziej, że poprzednie odsłony przygód Geralta postawiły poprzeczkę naprawdę wysoko.

Zaczynając od superlatywów - już na pierwszy rzut oka gra wygląda przepięknie i to nawet na PS4, które z oczywistych względów ma nieco bardziej ograniczone moce obliczeniowe niż wiele mocniejszych komputerów. Nawet na konsoli można jednak zachwycić się szczegółowością obiektów i urodą otoczenia. Często zdarzają się widoki na których po prostu chce się zawiesić oko, tym bardziej że przypominają wiejskie, sielskie krajobrazy znane choćby z naszej rzeczywistości.

W ten sposób płynnie przejść możemy do drugiej z cech Dzikiego Gonu, które najbardziej chwyciły mnie za serce, a więc słowiańskiego klimatu gry. Gracze pochodzący z Polski, czy nawet całej Europy Środkowo-Wschodniej, z pewnością poczują się w tym świecie jak w domu, a już z pewnością odnajdą pewne elementy odwołujące się do dawnych wierzeń, kultury czy sztuki. Choć w grze, podobnie jak w powieściach Spakowskiego, pojawiają się liczne odwołania do mitów i legend dawnej Europy, to zwykle służą one do zobrazowania współczesnych problemów tego świata. Pod tym względem Wiedźmin zdecydowanie wyróżnia się spośród ugrzecznionych i politycznie poprawnych konkurentów.

Bardzo wciągająca jest również fabuła gry, w przeciwieństwie do części drugiej nie oparta tak bardzo na wydarzeniach wielkiej polityki, a na pomocy i walce o najbliższych Wiedźmina. Geralt nie byłby jednak sobą, gdyby nie miał okazji do wmieszania się w międzypaństwową rozgrywkę, a jego wybory mają wpływ na polityczny kształt przyszłego świata. 

Nieraz łapałem się na tym, że przez dobrych kilka wieczorów zajęty misjami pobocznymi czy odkrywaniem mapy, nie sięgałem nawet po zadania główne. Nie wynika to bynajmniej ze słabości wątku podstawowego, a z ciekawych i rozbudowanych zleceń, które praktycznie nigdy nie ograniczają się do erpegowej sztampy - "przynieś, podaj, pozamiataj". Na osobne zdanie zasługuje również świetna karciana minigra - Gwint, która mogłaby z powodzeniem (po lekkim zbalansowaniu talii), być sprzedawana jako prawdziwa gra karciana.


Wiedźmin nie jest oczywiście grą doskonałą. Zdarzają się błędy i bugi, jak choćby niewczytujące się tekstury, lewitujący czy zacinający się NPC oraz okazyjne błędy w misjach pobocznych. Dość irytujące były również problemy z wierzchowcem Geralta, któremu zdarzało się blokować i bez wyraźnego powodu zatrzymywać. Zauważyłem również, że konsola potrafi się nie wyrobić i w przerywnikach liczba klatek na sekundę potrafi na chwilę drastycznie spaść. Nie są to jednak poważne wady, które dyskwalifikowałyby tę, niezwykłą i bogatą, grę.

Pinta - Niedobity


Najprzyjemniej zająć się grą mając pod ręką coś do popijania. Ostatnio na warsztat trafiła ciekawostka z browaru Pinta - Niedobity, piwo w nieokreślonym stylu i z udziałem kilku nietypowych składników. Oprócz całej masy słodów, do piwa trafił również imbir, skórki pomarańczy i dębina. Etykieta utrzymana jest w horrorowym klimacie, a jako autor scenariusza wskazany jest niejaki Stefan Król, czyli oczywiście znany twórca Stephen King. Całkiem przeze mnie lubiany, chociaż jego horrory może niekoniecznie przypadają mi do gustu. Zdecydowanie wolę na przykład Bastion (pierwsza połowa to majstersztyk!), czy genialny cykl o Mrocznej Wieży.

Piwo w kieliszku okazuje się mieć kolor ciemnomiedziany, z rubinowymi refleksami. Jest też klarowne i zwieńczone dziurawą pianą, która dość prędko opada. Unosi się znad niej dość ciekawy aromat - w pierwszej chwili wyczuwalny jest karmel, dużo lakierowanego drewna, wanilia i przyprawy. Po chwili można wyczuć również nuty suszonych owoców. 

W smaku do głosu dochodzi przede wszystkim drewno i karmel, a następnie nieco korzennych pierniczków. Piwo zmierza przy tym w stronę słodyczy, jest dość gęste i oleiste, a jednocześnie niezbyt mocno wysycone, co wywołuje dość ciekawy efekt. I o ile do tej pory jest nieźle, to piwo wykłada się na finiszu, którym rządzi alkohol i zalegająca, ziołowa goryczka.

Niedobity to kolejna, piwna ciekawostka, których pojawia się ostatnio całkiem sporo. Patrząc na listę składników, piwo zapowiada się na bardzo złożone, co praktyka weryfikuje niestety bezlitośnie. Aromat i smak wyrwanej z płotu oraz nieprzyjemny alkohol zdominowały Niedobitego, który zamiast potworem, okazał się zaledwie potworkiem.