piątek, 31 października 2014

Biała Małpa - multiszynk w Katowicach


fot: białamałpa.pl
Katowice to miasto o wielu twarzach. Z jednej strony nowoczesne i szybko rozwijające się dzięki wielu inwestycjom. Z drugiej strony pełne dekadencji i na swój sposób depresyjne. Zwłaszcza, jeśli w zimny, jesienny wieczór zabłądzi się w zamglonych uliczkach Bogucic, gdzie w październikowym wietrze zdaje się jeszcze słychać jeszcze dźwięki Paktofoniki i Fokusa - Katowice miasto, jedno na sto.

Po tym nieco poetyckim wstępie przejdźmy do meritum. Przyjechałem tam przecież po to by (między innymi) napić się piwa! Po krótkim rozpoznaniu wśród znajomych wybraliśmy Białą Małpę, która znajduje się na ulicy 3 Maja pod numerem 38. Jest to dobra opcja dla mających niewiele czasu lub czekających na pociąg gdyż multitap znajduje się bardzo blisko Dworca Głównego.

W lokalu mamy dziesięć kranów, z czego na pięciu leje się zazwyczaj to samo: różne rodzaje Ciechana, Celtyckie, Raciborskie i Biała Małpa z browaru Majer. Faktycznie na kilku kranach pojawiło się Celtyckie, Raciborskie i Majer Pszeniczny. Nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu tym bardziej, że na pozostałych kranach mieliśmy już same piwa z browarów rzemieślniczych. Oprócz kranów w lokalu można zamówić jedno z dwustu piw butelkowych, napić się kawy lub zamówić robioną w lokalu bagietkę z dodatkami.

fot: białamałpa.pl

Biała Małpa jest nie jest miejscem zbyt dużym nawet mimo tego, że posiada piętro. Właściciele zrezygnowali z dużej ilości krzeseł i stołów na rzecz szerokich i przestronnych przejść. Cóż, wypada cieszyć się, że byliśmy tam w niedzielny wieczór, więc nie musieliśmy martwić się o miejsce. Ciekawe jak sytuacja wygląda w piątek i sobotę. Lokal nie jest też zbyt długo otwarty – w piątek i sobotę do pierwszej w nocy a w pozostałe dni do północy.

Wszelkie niedogodności wynagrodziło jednak piwo. Nie będę tutaj recenzował wszystkich piw, które spróbowaliśmy, opowiem tylko o tych, które najbardziej nam przypadły do gustu. Na pierwszy ogień poszyły piwa ciemne i od razu trafiliśmy bardzo dobrze. Obie nowości z browaru Perun – Sabat Czarownic (dunkelweizen) i Noc Kupały (foreign extra stout) okazały się nadzwyczaj udanymi piwami. Prawdziwą perłą w piwnej koronie okazał się jednak Gulden Draak (belgian strong ale). W drugiej kolejce nie było już takich zachwytów, ale nadal było przyzwoicie – poszły dwa solidne american pale ale – King of Hop z AleBrowaru i American Pale Ale z Wrężela. Zdecydowanie zbyt słodkie okazało się natomiast Celtyckie. W ostatniej kolejce najwięcej zachwytów zdobył Jasny Dynks z browaru Szałpiw, dobrze spisała się Oto Mata IPA z Pinty, natomiast najsłabiej wypadł (pity zresztą przeze mnie) Simple Mosaic od Trzech Kumpli.

Od lewej: Gulden Draak, Perun Noc Kupały i Perun Sabat Czarownic


Wizytę uznaję za całkiem udaną, niedogodności nie były na tyle nachalne, aby zepsuć wieczór. W Katowicach są jeszcze dwa godne uwagi lokale – Namaste i Browariat i przy następnej wizycie w Katowicach postaram się do nich zajrzeć. Ale do Białej Małpy zawsze chętnie wrócę i również Wam ją polecam.

czwartek, 30 października 2014

Winchester - celny strzał

Pierwszy raz na blogu pojawia się recenzja piwa, którego miałem już okazję próbować wcześniej. Winchester z browaru Faktoria miał swoją premierę na Warszawskim Festiwalu Piwa ale wywarł tam na mnie tak dobre wrażenie, że nie mogłem się doczekać wersji butelkowej. 

Co ciekawe, Winchester był jednym z ostatnich próbowanych przeze mnie piw na festiwalu. Wcześniej piłem wiele innych, świetnych propozycji w tak wyrazistych stylach jak barley wine czy russian imperial stout, a mimo to, to właśnie Winchester mocno zapadł mi w pamięć.

Bursztynowy kolor i gęsta, kremowa piana
Faktoria przyzwyczaiła nas do etykiet w klimatach dzikiego zachodu i tutaj ta tradycja jest również kontynuowana. Dotychczasową bolączką była jednak, widoczna na zdjęciu, pieczątka która zasłaniała część tekstu. W przypadku Winchestera, etykieta jest zdecydowanie ciemniejsza, dzięki czemu tekst na niej nabrał przejrzystości. Na miejscu browaru Faktoria, pomyślałbym jednak nad zmianą rozkładu elementów na etykiecie. Ponadto, nie wiem czy to częsta przypadłość ale w moim egzemplarzu piwa kontretykieta została naklejona na odwrót. 

Już w momencie otwierania butelki, a następnie nalewania piwa do szkła, w nos uderzają zdecydowane zapachy. Mamy tu przede wszystkim aromaty ziołowe i kwiatowe, wyraźne są również nuty owoców cytrusowych. Akcenty słodowe i karmelowe są wyczuwalne ale pozostają przytłumione przez dominujące amerykańskie chmiele. Składniki te tworzą razem ciekawe połączenie o zdecydowanie słodkim, przyjemnym dla nosa charakterze.

Piwo ma kolor nieco zamglonego, ciemnego bursztynu. Bardzo pozytywnym zaskoczeniem jest obfita, biała piana o drobnych pęcherzykach, która niestety tworzy dość słaby lacing na ściankach szkła.

W przeciwieństwie do zapachowej słodyczy, w smaku Winchestera rządzi świetna, cytrusowa goryczka. Moim najbliższym dla niej skojarzeniem było ugryzienie skórki grejpfruta. Gorycz jest skontrowana przez karmelowy smak słodów oraz ziołowo-owocowe odczucie pochodzące z użytych chmieli. Wymienione elementy uzupełniają się, tworząc razem świetnie zbalansowany efekt. W piwie nie czuć goryczki na deklarowanym poziomie ponad 100 IBU ani wysokiego poziomu alkoholu, który browar Faktoria ocenił na 8,4%. Winchester to, wbrew pozorom, bardzo pijalne piwo, wręcz zdradliwe ze względu na swoją moc. Do całości pasuje dość niskie wysycenie, nadające piwu nieco podobieństwa do likieru czy nalewki.

Nie zawiodłem się na butelkowej wersji Winchestera. To świetne, pijalne mimo swojej goryczki i mocy piwo, które mogę bez wyrzutów sumienia nazwać jednym z najlepszych przedstawicieli stylu Imperial IPA w Polsce. Zdecydowanie polecam je nie tylko wszystkim fanom piw mocniej goryczkowych ale także miłośnikom trunków o owocowym charakterze. 

Moim zdaniem browar Faktoria wybrał świetną nazwę dla tego piwa, gdyż każdy łyk Winchestera jest jak strzał prosto między oczy ;)

środa, 29 października 2014

Birbant E.S.B. - nie oceniaj piwa po etykiecie

Jestem wielkim fanem piw w stylach amerykańskich, mocno doprawionych chmielami zza oceanu. Jak każdy potrzebuję czasem pewnej odmiany, dlatego z zainteresowaniem oczekiwałem na spróbowanie uwarzonego ostatnio przez Birbanta piwa E.S.B. Czy browar ten poradził sobie z klasycznym, brytyjskim stylem extra special bitter?

Pierwsze co rzuca się w oczy to niestety bardzo słaba etykieta piwa. Rozumiem, że jej kolory miały nawiązywać do barw flagi Zjednoczonego Królestwa, jednak zestawienie niebieskiego i ostrej czerwieni razi w oczy i nie jest zbyt przejrzyste. Sama grafika jest charakterystyczna dla Birbanta. Jest także ciekawa, kojarząca mi się z postaciami portretowanymi w czasach schyłku dynastii Stuartów, a więc w pierwszej połowie XVII wieku, jednak w tej kolorystyce nie wygląda ona zbyt estetycznie.

Niestety, etykieta nie wygląda zbyt dobrze
Na szczęście nie etykieta w piwie jest najważniejsza. Po przelaniu go do szkła, piwo okazało się mieć głęboki, ciemnobursztynowy kolor i wysoką, kremową pianę. Wraz z kolejnymi łykami piana opadła do kożucha ładnie oblepiając teku.

W zapachu dominują przede wszystkim nuty słodowe i karmelowe. Wyraźny jest również ziołowy aromat angielskiego chmielu East Kent Goldings, który już od ponad 200 lat stosowany jest w piwach z wysp brytyjskich. Niestety, wyczułem lekki zapach kukurydzy i gotowanych warzyw, co może wskazywać na zbyt dużą zawartość DMS w najnowszym piwie Birbanta. Nie jest to na szczęście wada bardzo wyraźna, jednak w następnej warce powinna zostać poprawiona.

To co najbardziej interesujące w E.S.B. to złożony smak tego piwa. Na pierwszym planie znajduje się karmelowa słodowość z równoważącą ją goryczką, uwydatniającą się w przełyku. W tle wyczuć można owocowe estry i jakby pikantny finisz. Extra special bitter, w odróżnieniu od angielskiego pale ale, powinno być chmielone bardziej na aromat, niż na smak i goryczkę, co zostało dobrze uchwycone - ziołowy smak chmielu gra tu niewielką rolę, a goryczka nie jest przesadnie wysoka. Zachowane jest także, charakterystyczne dla stylu, dość niskie wysycenie. Niestety na minus zaliczyć muszę wybijający się momentami smak alkoholu. 

E.S.B. jest piwem dość lekkim, o przyjemnym ziołowym aromacie i ciekawym, zrównoważonym smaku, w sam raz nadającym się do wypicia podczas spotkania ze znajomymi czy przy oglądaniu meczu Premier League. Birbant dobrze odnalazł się w stylu, a po pozbyciu się kilku wad w następnych warkach, może stworzyć świetne piwo sesyjne, którego będzie mógł mu pozazdrościć niejeden angielski browar. 

niedziela, 26 października 2014

Sweet Nygus - czy milk stout może być lekki?

Dawno, dawno temu trzej czcigodni rycerze posilali się po trudach turnieju rycerskiego w karczmie mojego pradziada…

Tak swoją historię zaczyna Wojtek Solipiwko (tak, on się tak naprawdę nazywa), piwowar domowy i twórca browaru Solipiwko z Wrocławia. Niedawno miejsce miała premiera jego pierwszego piwa Sweet Nygus. Solipiwko trafił z premierą w sam raz na czas, gdy zaczęły się jesienne chłody i nastał najlepszy czas na picie stoutu. Browar Solipiwko prezentuje jego bardziej treściwą odmianę – milk stout. Nazywane też cream stoutem lub sweet stoutem swoją nazwę zawdzięcza dodawaniu laktozy, co sprawia, że piwo ma charakterystyczny posmak mlecznej słodyczy.



Jak możemy przeczytać na etykiecie piwo uwarzono ze słodów pale ale, monachijskiego, karmelowego, czekoladowego, black, pszenicznego jasnego a także z dodatkiem płatków jęczmienia i wspomnianej wcześniej laktozy. Piwo jest chmielone polskimi chmielami – Marynką i Lubelskim. W procesie fermentacji użyto drożdży Safbrew S-04.

Po nalaniu piwa widać dość ładną, beżową pianę. Piana jest średnio- i drobnopęcherzykowa i nie utrzymuje się zbyt długo. Piwo jest jednolicie czarne. W aromacie przeważają nuty kawowe i palone. Dopiero po chwili w aromacie można wyczuć lekki, słodki zapach mleka.

W smaku również najbardziej dominują nuty kawowe i palone, chociaż te drugie nie są zbytnio inwazyjne. Najbardziej wyczekiwany smak mleka daje o sobie znać dopiero na finiszu. Nie jest to jednak smak zbyt słodki i dobrze komponuje się z wcześniejszymi akcentami kawowymi. Całość można porównać w smaku do kawy z mlekiem. Zastosowanie tradycyjnych polskich chmieli sprawiło, że piwo nie ma dużej goryczki. 

Nie mam do niego większych zastrzeżeń, oprócz tego, że akcenty mlecznej słodyczy ujawniają się jednak dopiero na końcu i nie są zbyt intensywne jak na ten styl piwa. To powoduje też, że nuty kawowe są dominujące jednak nie na tyle, żeby przypominały coffee stouta.

Mimo tego drobnego mankamentu piwo jest bardzo pijalne. Brak tak dosadnej słodyczy sprawia, że piwo nie jest zbyt ciężkie. Nie jest też zbytnio nagazowane, co sprawia, że piwo jest raczej „lekkim” milk stoutem. Na pewno jest warte spróbowania i godne polecenia – tym bardziej, że na naszym rynku piwnym niewiele można spotkać milk stoutów. Brawa więc dla Wojtka Solipiwko i życzymy wielu sukcesów w kolejnych warzelniczych przygodach.

Bździągwa - Belgia w Poznaniu

Na Warszawskim Festiwalu Piwa niestety zabrakło już czasu i miejsca w żołądku na degustowanie piw z browaru Szałpiw. Kilka dni temu, otrzymałem jedno z nich w charakterze prezentu prosto z Poznania. Tak oto w mojej szafie znalazła się Bździągwa.

Jako osobie pochodzącej z wschodniej części Polski, nazwa piwa zupełnie nic mi nie mówi. Na pomoc przyszedł dopiero słownik i youtube'owe wyjaśnienia Wojtka Szały, jednego z twórców piwa. Otóż, bździągwa to w poznańskiej gwarze określenie młodej dziewczyny, które może być użyte zarówno w pieszczotliwej, jak i obraźliwej wypowiedzi. Dawniej słowo to oznaczało również pluskwę, choć o tym ponoć pamiętają już jedynie najstarsi poznaniacy.

Piękny, opalizujący kolor
Jestem fanem etykiet browaru Szałpiw i pod tym względem Bździągwa mnie nie zawodzi. Projekt i wykonanie jest ładne i estetyczne. Zawiera również wszystkie potrzebne informacje o użytych składnikach i sposobie podawania piwa. Na plus trzeba zaliczyć firmowy kapsel, zwłaszcza w porównaniu do konkurencyjnych browarów rzemieślniczych, które rzadko decydują się na takie rozwiązanie. 

Po nalaniu piwa do szkła, wytwarza się kremowa, drobnopęcherzykowa ale średnio obfita i niezbyt trwała piana, która jednak opadając oblepia szkło. Spodobał mi się za to głęboki, miedziany i opalizujący kolor. Co ciekawe, piwo jest refermentowane w butelce, stąd na jej dnie pojawia się widoczna warstwa drożdżowego osadu. 

W zapachu dominują akcenty owocowe, karmelowe i przyprawowe. Przede wszystkim skojarzyły mi się one z dojrzałymi jabłkami i goździkami. Korzenne aromaty pochodzą z użytego chmielu Styrian Goldings i są charakterystyczną cechą belgijskich pale ale. Pod względem zapachów można więc powiedzieć, że Bździągwa wypada wzorcowo.

Smak tego piwa również ma charakter niepodzielnie belgijski i wynika z użycia przez Szałpiw tamtejszych drożdży. Początkowo w ustach odczułem głównie owocową i karmelową kwaskowatość, następnie do głosu dochodzą nuty ziołowe. Zaskakującym finiszem jest dość wyraźna goryczka, niestety nieco zalegająca na podniebieniu. Piwo jest zdecydowanie wytrawne, co w połączeniu z wysokim wysyceniem, tworzy napój orzeźwiający i bardzo pijalny. 

Bździągwa jest więc piwem lekkim, choć nie pozbawionym złożoności. Degustując je bylem zaskoczony, jak z każdym łykiem uwydatniały się inne smaki, a to owoców, a to karmelu, a to przypraw, wszystko okraszone wyczuwalną goryczką. Nie jest to piwo ekstremalne czy rewolucyjne, myślę jednak, że przypadnie do gustu nie tylko miłośnikom piwowarstwa belgijskiego. Mi posmakowało i z pewnością nie raz skuszę się na spotkanie z Bździągwą.

czwartek, 23 października 2014

Mason McStout - co za dużo to niezdrowo?

Marcin Chmielarz, zwany Masonem to ważna postać polskiej piwnej rewolucji. To nie tylko bloger i piwowar ale także osoba przez długi czas odpowiedzialna za dobór piw w warszawskim multitapie Chmielarnia. Nic więc dziwnego, że chętnie sięgnąłem po piwo uwarzone według jego receptury w browarze Tarczyn.

Zaczynając od opakowania, gdyż wrażenia estetyczne również są istotne, podoba mi się minimalistyczna etykieta tego piwa, z grafiką przedstawiającą samego Masona z fajką i w czapce w szkocką kratę. Nic nie można zarzucić również kontrze, na której znaleźć możemy wszystkie informacje dotyczące składu, a także idei, która stała za uwarzeniem McStout.

Nie jest to bowiem zwykłe piwo. McStout to wędzony, żytni stout, mocno przyprawiony amerykańskimi chmielami. Takie swoiste trzy w jednym, co sam piwowar podkreśla w opisie swojego wyrobu. Jest to z pewnością piwo bardzo odważne i  pełną gębą nowofalowe, jednak przed spróbowaniem miałem pewne obawy, czy takie połączenie nie okaże się przekombinowane i w efekcie niezbyt pijalne. 

Na zdjęciu dobrze widać głęboką czerń piwa i mało obfitą pianę
Po nalaniu piwa do szkła, okazuje się że obfita początkowo piana dość szybko opada, pozostawiając jedynie niewielki krążek. Ma ona jednak ładny, beżowy kolor i tworzy estetyczny lacing na ścianach kieliszka. Piwo ma głęboki, czarny kolor.

Niełatwo jest ocenić zapach tego piwa, gdyż zmieniał się zależnie od temperatury. Po otwarciu butelki dominowały nuty wędzonych torfem słodów, które były również wyraźnie odczuwalne póki piwo było schłodzone. W połączeniu z delikatnym aromatem czekoladowym i owocami pochodzącymi z amerykańskich chmieli, dawało to niezbyt przyjemne połączenie, kojarzące mi się raczej z zapachem bandaży albo maści niż piwem. Lepiej było po jego ogrzaniu, kiedy na pierwszy plan wyszły aromaty czekolady i owoców.

W smaku początkowo również dominują akcenty dymne i wędzone. Dość intensywna jest goryczka, za którą odpowiedzialne są amerykańskie chmiele. Wraz z postępującym ogrzewaniem, piwo nabrało zdecydowanego smaku gorzkiej czekolady i kawy, zachowując typową dla stoutu kwaskowość i zupełnie nietypową goryczkę. Czuć również swoistą aksamitność wynikającą z użycia żytniego słodu.

Mimo, że lubię w piwach nuty wędzone, a Smoky Joe AleBrowaru to jeden z moich ulubionych stoutów, tak nie jestem w pełni przekonany do tego piwa. Początkowo odrzucił mnie intensywny i niezbyt przyjemny aromat, a dominująca w smaku torfowa wędzonka i goryczka także nie zachęcały do wzięcia kolejnego łyku. Piwo uwolniło swój potencjał dopiero po ogrzaniu, dlatego proponuję pić je w zdecydowanie wyższej temperaturze niż sugerowane od 8 do 10 stopni. 

McStout to piwo nietypowe, które z pewnością nie posmakuje każdemu piwoszowi. To eksperyment, który moim zdaniem, nie powiódł się do końca i zamiast dać w efekcie piwo zbalansowane i pijalne, stwarza wrażenie "przedobrzenia", połączenia zbyt wielu niepasujących do siebie elementów. Czekam z niecierpliwością na kolejne piwa Marcina Chmielarza, jednak do McStoutu raczej już nie powrócę.

poniedziałek, 20 października 2014

Anchor Steam Beer - legenda z USA

Browar Anchor to niewątpliwie jedna z amerykańskich legend piwowarstwa. Założony w 1896 roku i ocalony od upadku w latach 60-tych XX wieku, stał się jednym z pierwszych browarów, który zapoczątkował tak zwaną piwną rewolucję w Stanach Zjednoczonych. Do dziś produkuje również jeden ze swoich flagowych wyrobów - Anchor Steam Beer.

Steam Beer reprezentuje styl California Common, charakterystyczny dla zachodniego wybrzeża USA. Browary zakładane tam przez imigrantów, pochodzących głównie z Niemiec, produkowały swoje piwa przy użyciu drożdży dolnej fermentacji, jednak w temperaturach typowych dla piw fermentacji górnej. Wynikało to z dość prymitywnych technologii i braku urządzeń chłodniczych, powszechnie używanych we współczesnym piwowarstwie. Charakterystyczne jest również używanie chmielu Northern Brewer, a nie nowoczesnych, cytrusowych odmian chmieli amerykańskich.

Charakterystyczna, kremowa i trwała piana
Opisaną dziś degustację przeprowadziliśmy wspólnie z Mateuszem. Piwa próbowaliśmy, początkowo zapisując swoje notatki osobno, a następnie porównując je ze sobą. Dzięki temu mogliśmy  skonfrontować swoje spostrzeżenia, choć jak się okazało, były one bardzo zbliżone. Obaj wydaliśmy również podobny werdykt co do ogólnej oceny i charakteru tego piwa.

Po nalaniu do szkła, piwo okazuje się mieć kolor jasnej miedzi lub bursztynu i być niemal całkowicie klarowne. Przy nalewaniu tworzy się dość obfita piana o kolorze brudnej bieli, która pozostaje na ściankach szkła, ładnie je zdobiąc. Piana ta jest trwała i niemal do końca pozostaje na piwie.

Najmocniej wyczuwalnym aromatem jest świeży zapach słodowy i karmelowy. Chmiel Northern Brewer nie stoi na pierwszym planie, choć można wyczuć w tym piwie pewne ziołowe nuty. Po pierwszym łyku można wyczuć średnie, przyjemne nagazowanie.

W smaku Anchor Steam Beer okazuje się, podobnie jak w aromacie, głównie słodowe. Wybijają się jednak również akcenty owocowe, kojarzące się nam z zielonymi jabłkami. Dzięki zbożowej słodyczy oraz dobrze dobranemu wysyceniu, piwo jest bardzo orzeźwiające. Goryczka jest w Steam Beer wyraźnie odczuwalna, zwłaszcza na finiszu, nie jest jednak aż tak dominująca, jak w nowofalowych stylach zza oceanu.

Steam Beer z browaru Anchor to piwo w Europie nietypowe. Nie jest tak puste w smaku jak koncernowe lagery, ani tak wyraziste jak mocno nachmielone amerykańskie pale ale. Sprawia to, że jest piwem oryginalnym, a co najważniejsze - rześkim i bardzo pijalnym, szkoda że tak trudno dostępnym w naszym kraju.

sobota, 18 października 2014

Heelch O'Hops - słoneczna Kalifornia w jesiennej Warszawie

Dziś zrecenzuję ciekawostkę, na którą natknąłem się ostatnio, gdy wybierając piwa zawędrowałem w okolice półki z produktami zagranicznymi. Wśród dużej ilości piw szkockich, belgijskich i niemieckich zauważyłem dwie butelki w nietypowym rozmiarze. Jak się okazało były to piwa zza oceanu, jedno ze słynnego browaru Anchor, drugie z nieznanego mi wcześniej Anderson Valley. Nie zastanawiając się długo, włożyłem obie butelki do koszyka.


Piwo powstało w stylu double India Pale Ale, można się więc było po nim spodziewać wyraźnego aromatu chmielowego, intensywnego smaku ale i sporej dawki alkoholu, którego jest tu aż 8,7%. Po przelaniu do teku okazało się, że piwo ma ciemnopomarańczowy, lekko bursztynowy kolor i białą, drobnopęcherzykową pianę, która przepięknie zaczęła oblepiać ścianki szkła.

Ciekawa, kolorowa etykieta i ładna barwa piwa.

Zapowiadany przez producenta na etykiecie aromat cytrusowy gra tutaj pierwsze skrzypce, choć wyczuć poza nim można nuty kwiatowe i słodowe. Piwo nie jest mocno nagazowane lecz wydaje mi się, że wysycenie jest dobrane bardzo trafnie. Cytrusy i słodowość dominują również w smaku, a w ustach czułem ponadto akcenty żywiczne i korzenne, tworzące bardzo interesującą kombinację. Pijąc Heelch O'Hops na myśl przychodziły mi nie tylko owocowe sady czy żółte owoce ale również olbrzymie sekwoje rosnące w kalifornijskich lasach.

Takie piwo, aby dobrze zbalansować charakter słodowy i owocowy, powinno odznaczać się wyraźną goryczką. Producent Heelch O'Hops nie podał na etykiecie wartości IBU, lecz musi być ona wysoka, gdyż goryczka jest wyczuwalna i pozostaje w ustach tworząc wyrównany finisz. Duża zawartość alkoholu także nie pozostaje bez znaczenia, gdyż każdy łyk piwa wyraźnie rozgrzewa przełyk.

Podsumowując, bardzo się cieszę, że udało mi się spróbować Heelch O'Hops, gdyż jest to naprawdę dobre double IPA. Wyraźne, charakterystyczne dla amerykańskich chmieli, aromaty i zdecydowany smak tworzą bardzo smaczne i zbalansowane piwo, które z pewnością przypadnie do gustu wszystkim wielbicielom stylów zza oceanu.

poniedziałek, 13 października 2014

Warszawski Festiwal Piwa - relacja

Warszawski Festiwal Piwa odbył się w dniach 10 - 12 października i był pierwszą tego typu imprezą w stolicy. Do tej pory nie mogła się ona bowiem poszczycić wydarzeniem, które przeznaczone byłoby nie tylko dla "branży" i piwowarów domowych ale dla wszystkich miłośników rzemieślniczego piwa.

Zapowiedzi organizatorów festiwalu były ambitne, lista wystawców i dostępnych piw niezwykle długa, a chętnych, którzy zapisali się na wydarzenie na facebooku było ostatecznie ponad 5 tysięcy. Wszystko wskazywało na to, że Warszawski Festiwal Piwa będzie imprezą o naprawdę dużej skali, co jednak wiązało się z wieloma trudnościami organizacyjnymi. Przed rozpoczęciem imprezy zastanawiałem się czy organizatorom uda się dopiąć wszystko na ostatni guzik i czy podołają stojącemu przed nimi wyzwaniu.

Festiwal trwał od piątkowego popołudnia do niedzieli, do godziny 16. Niestety nie mogłem pojawić się ani pierwszego, ani ostatniego dnia. Udało mi się jednak wygospodarować nieco czasu w sobotę i wraz ze znajomymi zameldowałem się w Centrum Konferencyjno - Targowym na ulicy Domaniewskiej. Moim zdaniem to trafiona lokalizacja, łatwo dostępna z centrum zarówno tramwajem, jak i metrem. Podobno w piątek była kolejka do wejścia, w sobotę po południu nie czekaliśmy jednak ani chwili i po zapłaceniu zaledwie 5 złotych za wstęp mogliśmy wejść do hali.

Sobota, godzina 15 - tłumów jeszcze nie ma
Kiedy pojawiliśmy się na festiwalu, nie było jeszcze tłumów, choć z każdą chwilą fanów piwa przybywało. Pierwsze wrażenie było bardzo dobre, stanowiska browarów ustawiono wzdłuż ścian i na środku hali, co pozwalało na łatwe przemieszczanie się między poszczególnymi wystawcami. Większość browarów, oprócz oczywiście piwa, oferowała również firmowe szkło i gadżety, przede wszystkim koszulki. Próbowanie kolejnych piw ułatwiały dystrybutory z wodą do przepłukania szkła, a osoby które nie chciały zaopatrywać się w szklane naczynia, mogły korzystać z plastikowych kubków. Na festiwalu nie zabrakło również jedzenia, serwowanego przez ustawione przed halą foodtrucki. Wraz ze znajomymi wybraliśmy Pizza Truck, który serwował oczywiście pizzę, co ciekawe z pieca opalanego drewnem. Zamontowanego w ciężarówce. Byliśmy pod wrażeniem.

Czas przejść do najważniejszego składnika festiwalu, czyli oczywiście piwa. W Warszawie zameldowała się większość przedstawicieli polskiej piwnej rewolucji, czy to na własnych stoiskach czy na kranach warszawskich multitapów - Chmielarni, Kufli i Kapsli oraz Czeskiej Baszty. Oprócz piwa lanego, wiele stoisk oferowało również butelki, wiele piw butelkowych było dostępnych zwłaszcza na stanowisku Krainy Piwa. Ceny w większości nie odbiegały od tych obowiązujących zwykle w barach, choć niektóre browary zaskoczyły bardzo pozytywnie - 0,3 litra piwa browaru Perun kosztowało zaledwie 5 złotych. 

Niestety, na większości stanowisk jako najmniejszą objętość piwa sprzedawano 0,3 litra co nie pozwalało na zdegustowanie zbyt wielu wyrobów. Dlatego też warto było wybrać się na festiwal ze znajomymi. Każdy z nas wybierał inne piwo, a następnie próbowaliśmy ich po kolei, dzięki czemu mogliśmy spróbować zdecydowanie więcej różnych smaków. Przy tak wielu dostępnych premierach, nowościach i ciekawostkach, naprawdę można było żałować, że da się wypić tylko ograniczoną ilość piwa, tak aby degustacje miały jeszcze jakiś sens.

Wśród wypitych przeze mnie tego dnia piw, kilka szczególnie dobrze zapadło mi w pamięci. Pierwszym z nich była premiera browaru Doctor Brew czyli Molly IPA, bardzo orzeźwiające i mocno goryczkowe piwo, które przyciągnęło wielu chętnych na stanowisko doktorów. Z pewnością wiele wspólnego z kolejkami przed ich kranami miały także niezwykle urodziwe pielęgniarki, które z gracją operowały nalewakami. Ciekawe było również Summer Ale, które wcześniej wycofane ze względu na wady w produkcji, wreszcie było już dostępne, a co najważniejsze okazało się bardzo smaczne. Kolejnym piwem, które bardzo mi posmakowało, było Mr Hard z Pracowni Piwa. Ich barley wine to naprawdę klasa światowa i wielka szkoda, że butelek pracowni nie da się nabyć w Warszawie. Nie zachwyciło mnie z kolei Dragon Fire, które przecież zdobyło nagrodę publiczności na Beer Geek Madness we Wrocławiu. Jednak ani mnie, ani moich znajomych nie powaliła ledwie wyczuwalna ostrość, bardziej pozostająca w ustach niż rzeczywiście wyczuwalna w smaku piwa.  Z ciekawością czekałem na spróbowanie nowych piw browaru Perun, którego wcześniejsze wyroby, a zwłaszcza Serce Dębu uważam za naprawdę udane. W sobotę nie zawiodłem się i choć nie jestem fanem weizenów, całkiem posmakował mi Sabat Czarownic, a extra foreign stout, Noc Kupały, z pewnością spróbuję jeszcze nie raz. Z polskich piw bardzo smakowały mi ponadto Winchester stworzone przez browar Faktoria, Petrolio i Coffee Wołga z browaru Artezan. 

Silna reprezentacja zagraniczna na kranach Chmielarni
W tej beczce miodu (a właściwie piwa) znajduje się również nieco dziegciu. Niestety, zawiedliśmy się brakiem możliwości zakupienia teku, które sprzedały się bardzo szybko już w piątek. Później okazało się, że były dostępne również w sobotę wieczorem, o czym niestety dowiedziałem się po czasie. W sobotę zabrakło także niektórych piw, w tym Preparatu Artezana, którego bardzo chciałem spróbować. Szybko sprzedał się również John Sour z AleBrowaru. Szkoda, że nie zdecydowano się na nieco więcej miejsc do siedzenia, zwłaszcza w strefie foodtrucków, gdyż jedzenie pizzy na stojąco nie jest specjalnie wygodne. Problemem zauważonym przez wielu uczestników był także brak klimatyzacji, co dawało się we znaki zwłaszcza w późniejszych godzinach, wraz ze zwiększaniem się ilości gości festiwalu.

Podsumowując, uważam jednak że Warszawski Festiwal Piwa był imprezą bardzo udaną. Na szczęście wymienione wyżej problemy nie przesłoniły pozytywów i nie utrudniły cieszenia się świetnym piwem. Mam nadzieję, że organizatorzy wyniosą naukę na przyszłość i kolejna edycja, która ma odbyć się już w kwietniu, będzie jeszcze lepsza. Do tego czasu pozostaną niezapomniane wspomnienia i kilka butelek piwa, które zabrałem ze sobą do domu.

środa, 8 października 2014

Pierwszej pomocy udziela Pinta

Uwarzenie przez browar rzemieślniczy lagera to pomysł dość karkołomny i z pewnością wymagający dużej odwagi ze strony Pinty, która z jednej strony musiała zachować cechy tego stylu, a z drugiej odróżnić swoją najnowszą propozycję od dziesiątek lagerów koncernowych dostępnych na rynku. Czy browarowi Pinta udało się stworzyć ciekawego, wyraźnego w smaku i aromacie lagera, który trafi w gusta miłośników piwnej rewolucji?

Po przelaniu do szklanki czuć wyraźny, słodowy zapach, charakterystyczny dla lagera, jednak przełamany wyczuwalnym zapachem polskich chmieli. Bardzo spodobał mi się kolor tego piwa, któremu najbliżej chyba do ciemnego złota, a także drobnopęcherzykowa, biała piana, która utrzymuje się dość długo i ładnie zdobi szkło kiedy pociągniemy już kilka łyków. 

Piękny kolor i biała, wysoka piana
W smaku, od koncernowych lagerów piwo to odróżnia się wyraźną, chmielową goryczką. Nie jest to oczywiście ten poziom co w IPA ale i nie tego oczekuje się od tego stylu. Oczekuje się za to wysokiego wysycenia, które w tym przypadku jest według mnie dobrane idealnie. Muszę przyznać, że w ciepły, jesienny dzień, kiedy po raz pierwszy spróbowałem Pierwszej pomocy, piwo to znakomicie spełniło swoje zadanie, dzięki swojemu świeżemu i orzeźwiającemu charakterowi. Poleciłbym je także wszystkim zaczynającym przygodę z piwem rzemieślniczym lub wtedy, kiedy na piwo intensywniejsze w smaku i aromacie nie mamy ochoty.

Pinta uwarzyła więc bardzo ciekawego lagera, zbliżającego się nieco w smaku do goryczkowych, czeskich pilsów. Niestety, właściwie we wszystkich sklepach, w których widziałem to piwo, cenowo było zbliżone do pozostałych wyrobów Pinty. Moim zdaniem cena w okolicach 6 złotych za, bardzo smacznego co prawda, ale jednak lagera jest zbyt wysoka. Jeśli macie więc ochotę na spróbowanie nowego piwa browaru Pinta lub znacie miejsce gdzie można je nabyć w dobrej cenie - polecam bez wahania. Jeśli jednak chcecie wypić kilka dobrych pilsów i liczycie się z kosztami, wybierzcie raczej, bardzo udaną moim zdaniem, Polkę z browaru Wąsosz, którą można dostać zdecydowanie taniej.

niedziela, 5 października 2014

Serce Dębu - American Brown Ale

Brown Ale nie jest stylem nadmiernie eksploatowanym przez polskie browary rzemieślnicze i bardzo dobrze, że browar Perun zdecydował się na stworzenie właśnie takiego piwa, zwłaszcza w obliczu nieuchronnie nadciągającej jesieni. Czy jednak udało się stworzyć piwo bardzo dobre? Za chwilę się przekonamy.


Browar Perun nazwami swoich wyrobów nawiązuje do słowiańskiej mitologii i dawnych wierzeń ludów zamieszkujących na terenach współczesnej Polski. Moim zdaniem to spójna i ciekawa koncepcja, zwłaszcza w połączeniu z bardzo dobrymi, czytelnymi ale jednocześnie ciekawie zaprojektowanymi etykietami. Problemem były krawatki, które w kilku zakupionych przeze mnie piwach z tego browaru były naklejone krzywo lub niestarannie, jednak na szczęście zdecydowano o rezygnacji z tego dodatku.

Świetne etykiety to zdecydowanie mocna strona browaru Perun

Przechodząc już do samego piwa, pierwsze co uderza w nos po otwarciu butelki to zapach palonych słodów kojarzący się ze skórką chleba, karmelu i suszonych owoców. Wydaje mi się, że aromat owocowy najbardziej zbliżony był do zapachu śliwek lub rodzynek. Aromat tego piwa można ocenić na plus, jednak wydaje mi się, że mógłby być nieco bardziej intensywny i wyraźny. Po przelaniu do szklanki okazało się, że piwo ma kolor ciemnej herbaty, lekko przełamanej czerwienią. Serce Dębu nie zachwyca pianą, która ma co prawda ładny, kremowy kolor ale nie tworzy się zbyt wysoka i dość szybko zanika. 

Czas na najważniejsze, a więc smak. Pierwszy łyk bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, gdyż dwoma dominującymi smakami okazał się mocno wyczuwalny orzech i kawa, nadająca lekkiej kwaskowości. Po ogrzaniu piwa, ujawniły się wyraźne nuty karmelowe i pochodzące z palonych słodów. Jako fan stoutów muszę przyznać, że smak ten zrobił na mnie dobre wrażenie i lekko nawiązywał właśnie do tego stylu. Niestety muszę przyczepić się do goryczki, która w pierwszej chwili jest przyjemna i orzechowa w odczuciu, jednak zostaje na długo w ustach i ostatecznie może zmęczyć osoby mniej przyzwyczajone do gorzkich piw. Dobrze dobrane jest z kolei wysycenie, które pozostaje na średnim poziomie.

Podsumowując, muszę przyznać, że Serce Dębu to udane piwo, które przy okazji następnych warek mogłoby być jednak nieco poprawione. Myślę tu zwłaszcza o zalegającej goryczce, pozostającej na długo na podniebieniu, a także o aromacie, który mógłby być bardziej zdecydowany. Browar Perun zrobił jednak kawał dobrej roboty i z pewnością przy najbliższej okazji powrócę do mrocznych, słowiańskich lasów aby napić się Serca Dębu.

czwartek, 2 października 2014

Maciek - Co podać? Czyli co lubię wypić

Wraz z nadejściem piwnej rewolucji, na półkach sklepowych pojawiły się piwa w stylach właściwie wcześniej w Polsce niespotykanych. Jasny lager do dziś stanowi zdecydowaną większość asortymentu dostępnego w sklepach i pubach, jednak coraz częściej dostępne są w nich piwa z browarów rzemieślniczych, charakteryzujących się nowymi smakami i aromatami.

Zawsze chętnie sięgam po nowe, niepróbowane wcześniej gatunki piwa. Różne rodzaje gwarantują odmienne doznania zapachowe i nuty smakowe, których próżno szukać w piwach koncernowych. Różne gatunki piwa lepiej również niż inne pasują do określonych okazji. Amerykańskie Pale Ale zdecydowanie przyjemniej jest wypić po gorącym dniu, a stout bardziej pasuje do chłodnych, jesiennych czy zimowych, wieczorów. Poza tym nigdy nie odnajdzie się swojego ulubionego piwnego stylu, jeśli nie spróbuje się naprawdę wielu z nich!


Jednak nie zawsze ma się ochotę na coś nowego. Czasem także okoliczności nie pozwalają na spokojne smakowanie nigdy wcześniej nie pitego piwa. W takich sytuacjach wybieram już sprawdzone, wypróbowane gatunki, które pasują do mojego nastroju. Poniżej przedstawiam Wam krótką listę moich ulubionych piwnych stylów i ich przedstawicieli, którzy zwykle godnie reprezentują dany gatunek.
  • Amerykańskie India Pale Ale (AIPA) - Amerykańska wersja brytyjskiego stylu IPA charakteryzuje się szczególnie silnym cytrusowym aromatem i mocną goryczką wynikającą z użycia amerykańskich chmieli, takich jak Amarillo, Citra, Simcoe czy Cascade. Wśród polskich przedstawicieli tego stylu zawsze chętnie sięgam po Rowing Jacka z AleBrowaru (choć ostatnio miałem niemiłą przygodę z maślanym zapachem diacetylu, na szczęście w butelce kupionej kilka dni później nie było tego problemu). Jestem też wielkim fanem American IPA browaru Kormoran.
  • Black India Pale Ale (Cascadian Dark Ale) - Ciemne piwo, o mocno chmielowym aromacie amerykańskich chmieli. W przeciwieństwie jednak do poprzednio opisywanego stylu, jest to piwo ciemne. W smaku goryczka równoważona jest przez czekoladowe czy kawowe nuty co sprawia, że piwo nabiera ciekawego, nietypowego charakteru. W tym stylu niezwykle smakował mi ostatnio Śrup z browaru Szałpiw. Świetny jest też Bass Reeves z browaru Faktoria czy Black IPA od Dr Brew.
  • Stout - Rodzaj piwa dość popularny na świecie, gdyż reprezentowany przez słynnego Guinessa. Jednak również polskie browary zaczęły tworzyć w tym stylu co bardzo mnie cieszy. Ten gatunek piwa charakteryzuje się ciemną barwą, beżową pianą, a także wyraźnymi aromatami kawowymi, czekoladowymi i palonymi. Tego typu nuty uwydatniają się również w smaku piwa, zrównoważone są jednak występującą kwasowością. Obok typowego dry stoutu występuje również coffee stout o zdecydowanym smaku kawowym i milk stout, którego smak jest słodszy dzięki użyciu laktozy. Co ciekawe, ten rodzaj piwa powinno się pić w nieco wyższej temperaturze, gdyż tylko wtedy ujawnią się wszystkie aromaty i smaki. Z polskich przedstawicieli tego gatunku szczególnie lubię O'Hara's Lublin to Dublin browaru Pinta. Smakował mi również Sean z Wąsosza oraz dość szalona wersja stoutu - Smoky Joe AleBrowaru, w którym dużą rolę odgrywa słód do whisky.
Te trzy style mogę chyba nazwać swoimi ulubionymi. Oczywiście, nie zawsze sięgam po takie piwa, jednak w moim domowym zapasie te trzy gatunki zdecydowanie przeważają, a gdy widzę je na sklepowych półkach, zazwyczaj lądują w moim koszyku. Mimo to, uważam, że warto poznawać nowe piwne style, nawet gdy pozornie wydaje się, że nam nie zasmakują. W końcu to tylko jedno piwo, a jest naprawdę wiele do stracenia.