środa, 22 kwietnia 2015

AleBrowar/Birbant Kiss the Beast - w szponach bestii


"Bestia najgorsza zna trochę litości. Ja nie jestem bestią, więc jej nie znam", napisał kiedyś William Szekspir i mimo że od wydania Ryszarda III minęły całe stulecia, to cytat ten wcale nie traci na aktualności i doskonale pasuje do dzisiejszej recenzji. Choć nie tylko, o czym za moment.

Najnowsze kooperacyjne piwo AleBrowaru i Birbanta przygotowałem sobie na cotygodniowy seans Gry o Tron. Zamiast jak niektórzy, oglądać pirackie wersje w sieci, wybrałem się do znajomego, który w akademiku odbiera HBO. Książki przeczytałem dawno i myślałem, że fabuła już raczej mnie nie zaskoczy, jakież więc było moje zdziwienie, kiedy już w drugim odcinku najnowszego sezonu GoT zaczęły pojawiać się spore odstępstwa od książkowego oryginału. Mam tylko nadzieję, że w ramach tych zmian, autorzy scenariusza nie pozwolą sobie na litość wobec niektórych bohaterów, lubianych przez widownię, a przez George'a R. R. Martina skazanych na śmierć. Szkoda byłoby widoku szoku i zaskoczenia na twarzach widzów, którzy nie czytali książki i nie są gotowi na kilka nadchodzących zwrotów akcji.

Degustacje "wyjściowe" mają także to do siebie, że zwykle nie zabieram na nie drugiego kompletu baterii do aparatu. A chyba powinienem, bo przedmioty martwe są zdecydowanie najbardziej złośliwe. Oczywiście, zaraz po zrobieniu pierwszego zdjęcia akumulatorki się wyczerpały. Liczyłem, że chociaż ten jeden obrazek się uchowa, ale okazało się, że moje nadzieje były płonne. Co do wyglądu piwa musicie więc uwierzyć mi na słowo ;)

Mogę Wam za to pokazać przepiękną, malowaną butelkę, w stylu znanym choćby z Deep Love i So Far So Dark. Powtarza się również motyw morskich bestii, obecnych na wcześniejszych, kooperacyjnych piwach AleBrowaru. Styl i jakość wykonania grafiki to już światowa klasa, a butelki z serii Hop Heads & Friends mogłyby być spokojnie stawiane w jednym rzędzie z najładniejszymi piwnymi butelkami na świecie.

Po nalaniu ukazuje nam się piwo miedziane i bardzo mętne. Otula je gęsta i zbita piana, która przykleja się do ścianek szkła. Ponad 19 stopni ekstraktu widać na pierwszy rzut oka, gdyż piwo jest niezwykle gęste i oleiste.

Styl Ultra Belgian IPA zobowiązuje. Obiecywano nam ekstremalne chmielenie i to też otrzymujemy. W aromacie rządzą cytrusy - grejpfruty i limonka, a także tropikalne owoce. Fenole i estry, nadające nut typowych dla piw belgijskich, stanowią raczej tło, podobnie jak karmelowa słodowość. Obok tych, jakże przyjemnych, aromatów pojawia się też jakiś chemiczny zapaszek, który do pierwszego łyku zachęca nieszczególnie. 

W smaku chmiel rządzi twardą ręką i w pierwszej chwili sprawia wrażenie, że piwo będzie wręcz słodkie w sposób charakterystyczny dla owoców tropikalnych. To jednak tylko złudzenie, gdyż po chwili pojawia się przepotężna goryczka, która tłumi wszelkie inne smaki i wprawia język w odrętwienie. Jej wysokość nie dziwi, jeśli weźmie się pod uwagę, że do piwa wsypano ilość chmielu pozwalającą osiągnąć teoretycznie 200 IBU. Teoretycznie, gdyż jest to wynik znacznie przewyższający możliwości kubków smakowych przeciętnego człowieka, oceniane na około 120 IBU. Niestety, ziołowa gorycz niemiłosiernie zalega w przełyku, także mniej w pewnym momencie miałem ochotę Kiss the Beast po prostu... popić. Najlepiej wodą. O ile na wytchnienie w kwestii goryczy nie ma co liczyć, to Bestia na szczęście odpuszcza jeśli chodzi o alkohol. Jest on wyczuwalny, ale na niewysokim poziomie. 

Przetrwałem starcie z Kiss The Beast, czas więc ostatecznie i bezlitośnie rozprawić się z tym chmielowym potworem. W moim odczuciu goryczka zdominowała piwo, nie pozwalając rozwinąć skrzydeł innym jego aspektom. Hopheadzi z pewnością będą nim usatysfakcjonowani, mi niestety piło się je niezbyt lekko, właśnie ze względu na tę jednowymiarowość. Kiss the Beast nie było złe, ale chętniej niż do niego powróciłbym jednak do poprzednich kooperacyjnych piw AleBrowaru.

0 komentarze:

Prześlij komentarz