piątek, 1 maja 2015

Dobre piwo na stadionie? - rzecz o piwach na II edycji WFP


Co jest najważniejsze na piwnym festiwalu? Odpowiedź raczej nikogo nie zaskoczy - piwo! Zobaczmy, co też browary zaserwowały nam podczas II edycji warszawskiego festiwalu.

Wiadomo, że piwo najlepiej spożywa się w przyjemnych, dobrze zorganizowanych okolicznościach. Nieco więcej o technicznej stronie kwietniowej odsłony WFP możecie przeczytać tutaj, a nasze odczucia co do oferty i stanowisk poszczególnych browarów - tu. Przy okazji możecie też zobaczyć kilka zdjęć prezentujących, jak to wszystko wyglądało.

Na stadionie Legii zameldowaliśmy się w piątkowe popołudnie, o godzinie na tyle wczesnej, że do barów nie formowały się jeszcze kolejki. Z miejsca skierowaliśmy się do stanowiska browaru Pinta, który w swojej ofercie miał dwa premierowe i kooperacyjne piwa. Kwas Alfa, uwarzony wspólnie z browarem To Øl może nie zachęcał aromatem ("śmierdzi skarpetą piwowara" stwierdziły arbitralnie dziewczęta), ale w smaku był niezwykle orzeźwiający, z ewidentnym posmakiem kwasku cytrynowego. Princesse de Printemps, będący dzieckiem kooperacji z Brasserie du Pays Flamand, okazało się przyjemnym piwem, lekkim w piciu i o drożdżowo-przyprawowym smaku. Może jedynie zabrakło nieco rześkości.

Po odwiedzeniu Pinty, kierujemy się w stronę świetnego stanowiska browaru Perun w celu spróbowania kolejnej premiery. Po drodze dostaliśmy jeszcze po łyku Nigredo, czyli alchemicznego wywaru wrocławskiego Browaru Stu Mostów. Kojarzycie czekoladki After Eight? No to już wiecie mniej więcej jak smakuje to nietypowe połączenie stoutu i mięty. Co ciekawe nie było to ostatnie piwo z miętą próbowane przez nas na WFP. Wróćmy jednak do premiery PerunaTrzy Zorze to amber ale, na zimno doprawiony polskimi odmianami chmielu, które po raz kolejny pokazują swój potencjał. Piwo pachnie owocami i żywicą, sporo chmielu pojawia się również w smaku, który przecież w bursztynowych ejlach często bywa zdominowany przez słody. 

Po chwili odpoczynku na trybunach, udaliśmy się sprawdzić co też kryje się na najwyższym piętrze festiwalu. Oczywiście znaleźliśmy tam kolejne premiery... No cóż, blogerski obowiązek nakazał sięgnąć po portfel i sprawdzić jak wypadły. Na początek Doctor Brew i Azacca IPA, a więc piwo oparte na eksperymentalnej odmianie chmielu, która wniosła do piwa aromat melona, winogron, ananasa, a więc całej gamy różnych owoców. Szkoda, że niezbyt intensywny i z występującym w tle zapaszkiem puszkowanej kukurydzy. Dużo lepiej, bo bardzo owocowo, jest na szczęście w smaku. 

Na piętrze urządził się również browar Waszczukowe, który wspólnie z będą ostatnio na fali Radugą, uwarzył piwo Wit-amina CH. Połączenie witbiera i IPA ma spory potencjał orzeźwiający, a to piwo doskonale go wykorzystuje. W okolicy swoją premierę miała także Califia, dzieło browaru Trzech KumpliNasze dotychczasowe doświadczenia z tą inicjatywą były delikatnie mówiąc nieudane, ale akurat o tym piwie słyszeliśmy wiele dobrego, więc postanowiliśmy dać kolejną szansę browarowi. West Coast IPA zaskoczyła rześkością i goryczką. Wszystkie składniki były tutaj na miejscu, trzeba przyznać, że to piwo o kalifornijskim rodowodzie wyszło Trzem Kumplom bardzo dobrze. W sam raz, żeby się lekko zresetować i odprężyć przed wyrobami nieco cięższego kalibru.

A na dużo większe działa przyszła właśnie pora. Wraz z wybiciem 19.00 przed stoiskiem Artezana ustawiła się spora kolejka. Nic dziwnego, leżakowany w beczce owsiany stout brzmi bardzo zachęcająco. W Star Cysternie aromat drewna i wanilii mieszał się z wyraźnym zapachem czekolady. Skojarzenie z pralinkami z dodatkiem whiskey nasuwało się samo. Według nas było to jedno z lepszych piw festiwalowych.

Innym, równie świetnym i interesującym piwem, choć przecież w zupełnie innym stylu, był Mandarin z browaru Kingpin. Nazwa wbrew pozorom nie odnosi się do mandarynek, a do dalekiej Azji, skąd pochodzi herbata sencha, będąca dodatkiem do tego mocno chmielowego IPA. W aromacie faktycznie można wyczuć lekki aromat herbaciany, choć dominują w nim owoce cytrusowe i żywica. Herbata daje jednak o sobie znać w goryczce i posmaku, który jednoznacznie kojarzy się z mocnym, esencjonalnym wywarem. Niezwykłe i bardzo udane połączenie.

Kiedy pisaliśmy, że piw z miętą przyjdzie nam jeszcze próbować, chodziło oczywiście o Magic Dragon z browaru Pracownia Piwa. W aromacie pojawiają się również przyprawy, a w smaku nieco porzeczki i ziół. Świetne piwo, bardzo nietypowe i interesujące, a jednocześnie niezwykle przyjemne w piciu. Gdyby tylko było w butelkach kupowalibyśmy na skrzynki. Chcąc spróbować też czegoś nowego skusiliśmy się również na Urodzinowe 2015, hefe-weizena chmielonego Nelson Sauvin. Niemieckie pszeniczniaki nie są na naszej kraftowej scenie zbyt popularne, dlatego tym bardziej warto było spróbować. Trochę obawialiśmy się co narobi tam ten nowozelandzki chmiel (złe wspomnienia po single hopie od Birbanta), jednak piwo było przede wszystkim bananowe - a więc in plus. Przy Pracowni Piwa  pozostaliśmy już z resztą do końca wieczoru - późna pora i stan umysłu nie pozwalały już na degustacje, a piwa z tego browaru świetnie nadają się także do mniej absorbującego picia. No chyba, że jesteś kolegą Łukaszem, który przy tym stanowisku wybór miał zawsze jeden - doskonały Mr Hard. Po kilku kolejnych piwach i długich dyskusjach o nadchodzących wyborach, szybkim krokiem skierowaliśmy się na ostatnie dzienne autobusy.

Po ciężkim poranku przyszła pora na drugi dzień zmagań z rzemieślniczymi piwami. Nie ma to jak zacząć od czegoś lekkiego i orzeźwiającego, a więc na start wybraliśmy dwa grodzisze - Sophia z browaru Olimp, które było klasycznym przedstawicielem tego polskiego stylu, a także Grodziskie uwarzone przez browar Nepomucen. To drugie okazało się być piwem nieco mocniejszym ("aż" 10 BLG) i zdecydowanie bardziej wędzonym. Jak widać nawet w tak lekkim stylu można uwarzyć dwa zupełnie różne piwa.

     

Bardzo intrygowało nas nowe piwo browaru Lubrow. Ten trójmiejski browar restauracyjny nie cieszy się wielką popularnością i piwną ofertą też nie zwala z nóg, więc na WFP postanowili przygotować coś zupełnie nowego - piwo z dodatkiem suszonych liści ostrokrzewu paragwajskiego - czyli yerba mate. Mate Nayerbane to piwo w stylu yerba mate IPA, gdzie nuty "yerbopodobne" są nieźle wyczuwalne. Jak na IPA piwo ma jednak trochę za mało goryczki.

Swoje kroki skierowaliśmy następnie do stanowiska browaru Dukla, z którym do tej pory nie mieliśmy jeszcze okazji się zmierzyć. Wybraliśmy dwa przeciwieństwa: piwo Mała Czarna, a więc cream stout o wyraźnym aromacie i smaku czekolady, palonych słodów i kawy, oraz Bawidamek, imperial IPA o konkretnej goryczce ale też miłej słodyczy poziomek i malin wywodzącej się z chmielu Equinox. Oba piwa były bardzo dobrymi klasycznymi przedstawicielami swoich stylów. Pisząc o Dukli, nie sposób nie wspomnieć o bardzo ładnym stanowisku, przyozdobionym postaciami z genialnych etykiet tego browaru.

A jeśli o stoutach mowa, to nie można zapomnieć o pieprzowym stoucie 5, czyli efekcie kooperacji Pracowni Piwa i poznańskiego Szałpiw. Pieprz faktycznie jest wyczuwalny i nadaje wyraźnie drapiącego, pikantnego posmaku. Na szczęście ostrość nie zdominowała piwa, jest raczej miłym, wyczuwalnym dodatkiem. Z Pracowni piliśmy także Hey Now Saison. Niejeden browar ma mniej piw niż było wersji tego tego jednego wyrobu. Krótko mówiąc - drożdże zrobiły robotę.

     

Czas przenieść się na stanowisko Birbanta, który również (a jakżeby inaczej) oferował sporo nowości. Na pierwszy ogień poszło Old Ale leżakowane z płatkami dębowymi. Łatwo było wyniuchać nuty drewniane, podobnie jak ciemne owoce, głównie śliwki i rodzynki. W smaku piwo przypominało nieco klasyczne barley wine, choć było nieco lżejsze od typowych reprezentantów tego stylu. Niby angielska nuda, ale piło się bardzo dobrze.

Bardzo dziki RIS

Chwila oddechu i ponownie kierujemy się do kolejki, tym razem po Wild Wild East. Jest to RIS kompletnie szalony - z dodatkiem jagód goji (podobno zdrowe, więc mamy wymówkę), przefermentowany zarówno dzikimi drożdżami, jak i bakteriami kwasu mlekowego. RIS to potężny styl, ale w tym przypadku przegrał on w walce z drożdżami, które sprawiły, że piwo nabrało zdecydowanie kwaśnego i dzikiego charakteru. Już w aromacie pojawia się nuta skórzanego paska, wiśni, a nawet odrobinę octu. Piwo w smaku również jest kwaśne i nadspodziewanie lekkie jak na RIS. Kompletnie niewyczuwalny jest również alkohol. Ciekawy trunek, ale zdecydowanie nie dla każdego. Mateuszowi nie zasmakował, a Maciek stwierdził, że więcej niż 0,3 trudno byłoby mu wypić. A kolega Bartosz wypił pół litra i bardzo sobie chwalił.

Po tak mocnych piwach czas na coś lżejszego. Maciek zdecydował się na piwo PanIPAni z browaru Trzech Kumpli. Było warto, bo to wheat IPA okazało się doskonałym wyborem - bardzo orzeźwiającym, o cytrusowym smaku, z lekką kwaśnością piw pszenicznych. Zdecydowanie warte polecenia. 


Na tapetę poszło też piwo z browaru Piwne Podziemie. Browar ten utrzymuje stale bardzo dobry poziom. Tym razem postawiliśmy na coś mniej egzotycznego. Wybór padł na Brown IPA. Jak sama nazwa wskazuje jest to połączenie brown ale i india pale ale. To połączenie bardzo dobrze widać w piwie. Nuty karmelowe dobrze łączą się z owocowością i goryczką stylu IPA. 

W międzyczasie, w ręce wpadła nam również kolejna nowość z Artezana, czyli Mera IPA. Czy kolejne IPA w amerykańskim stylu może czymś zaskoczyć? Ano może, głównie doskonałym zbalansowaniem i świetnym smakiem owoców tropikalnych i cytrusowych. Co do smaku nasz komentarz był zgodny - mango w płynie.

To tym dziewczętom Kwas Alfa pachniał skarpetami :C

Do długiej listy zalet II edycji WFP trzeba dopisać jeszcze jedną. Ogromną różnorodność. My nastawiliśmy się na premiery, ale w czym wybierać miały zarówno koleżanki, które decydowały się na nieco "normalniejsze" i lżejsze piwa, jak i Bartosz - wielki fan wędzonek, barley wine i RISów (a także ponoć jeden z ostatnich gości festiwalu w piątkową noc).

Niestety, w sobotę nie mogliśmy zostać na festiwalu tak długo jak byśmy chcieli. Pustki w portfelu i coraz większe zmęczenie przekonały nas, że pora opuścić stadion Legii. Darowaliśmy sobie także niedzielę, zakładając że będzie to raczej dzień spijania resztek i dobijania rannych. Mieliśmy w ten dzień zresztą zupełnie inne plany, których efekt wkrótce ujrzy światło dzienne. Choć to już zupełnie inna historia...

Każdy bierze piwo i robimy fotkę! A jak już się skończyło?

Podsumowując, również pod względem piwnym II edycja WFP wypadła bardzo korzystnie. Mimo, że skupiliśmy się niemal wyłącznie na premierach i zarówno w piątek, jak i w sobotę doprowadziliśmy się do stanu doskonale korespondującego z nazwą bloga, to i tak nie udało nam się spróbować wszystkiego, co sobie pierwotnie założyliśmy. Po raz pierwszy, ale mamy nadzieję nie ostatni, na stadionie warszawskiej Legii pojawiło się tyle dobrego piwa. My już nie możemy się doczekać października!

0 komentarze:

Prześlij komentarz