poniedziałek, 23 marca 2015

Paulaner Salvator - podróż w czasie


Bawarski Paulaner jest znany chyba większości pijących piwo Polaków. Weissbiery z Monachium są w końcu dostępne w wielu supermarketach, knajpach, czy nawet sklepikach osiedlowych, a browar jest jednym z niewielu uprawnionych do warzenia piwa na Oktoberfest. Dziś zmierzę się jednak z prawdziwą legendą Bawarii - doppelbockiem.

Tak określa się bowiem styl piwa Paulaner Salvator. Wedle dostępnych w internecie źródeł doppelboki, czyli podwójne koźlaki, zaczęto warzyć na terenach dzisiejszych Niemiec pod koniec XVII wieku. Pionierami mieli być mnisi z zakonu Paulinów, którzy te ciężkie, treściwe piwa produkowali na własne potrzeby na okres... postu, kiedy to ilość spożywanego w ciągu dnia pożywienia była drastycznie ograniczona. Pełne składników odżywczych piwo mogło z powodzeniem zastąpić niemały posiłek, stąd też pewnie jego duża popularność za murami klasztorów. Najprawdopodobniej, warzony wtedy trunek, różnił się od dzisiejszych koźlaków dubeltowych - był słodszy i zawierał mniej alkoholu. Jednak już wtedy piwa mnichów zwano Salvator, czyli Zbawiciel.

Aż do końca XVIII wieku mnichom nie wolno było rozprowadzać swojego piwa poza klasztorne mury. Ponoć jednak często łamali te zakazy, o czym świadczą liczne donosy o pijaństwie w pobliżu przybytków zamieszkiwanych przez Paulinów. Dopiero w 1780 roku mnisi uzyskali stosowne zezwolenia, ale nie nacieszyli się nimi długo - wkrótce nadszedł Napoleon Bonaparte niosąc owoce rewolucji, w tym nakaz sekularyzacji zakonu. W 1806 roku nieczynny browar wydzierżawił browarnik Franz Xaver Zacherl (na rycinie), a po kilku latach wykupił go mimo wielu przeszkód prawnych i administracyjnych. Właśnie w czasie jednej z tych spraw, dokładnie 10 listopada 1835 roku, przesłuchiwany świadek nazwał doppelbocka warzonego przez Zacherla Salvatorem. Mimo, że nieformalnie nazwa ta funkcjonowała od lat, dzięki tej udokumentowanej wypowiedzi, stała się oficjalną nazwą monachijskiego piwa.

Sukces Salvatora był ogromny, nic dziwnego że piwo prędko znalazło naśladowców. W tamtych czasach podróbki nie pochodziły jednak z Chin, a z innych bawarskich browarów, które swoje piwa również nazywały Salvatorami. Ochrona praw autorskich nie była w XIX wieku specjalnie rozwinięta i dopiero prawo uchwalone w 1894 roku umożliwiło zarejestrowanie marki Salvator. Pozostałe browary zostały zmuszone do zmiany nazw swoich piw, w większości pozostawiając końcówkę -ator, która do dziś wyróżnia doppelbocki na sklepowych półkach. 

Tak w skrócie prezentuje się zawiła, acz ciekawa historia koźlaka dubeltowego z browaru Paulaner. Według browaru do dziś piwo jest warzone na podstawie dawnej receptury, więc przed spróbowaniem go, czułem się niemal jak podróżnik w czasie. Efekt potęguje etykieta, nawiązująca do dawnych tradycji i przedstawiająca mnicha, który wraz z bogatym Bawarczykiem raczy się piwem z potężnego kufla.

Pomyślałem, że do takiego piwa świetnie nada się kufel, dość rzadko ostatnio przeze mnie wykorzystywany, a który kupiłem kiedyś w zestawie z kilkoma butelkami pszenicznego Paulanera z okazji 200-lecia Oktoberfestu. Wybór chyba był dobry, bo piwo w tym szkle prezentuje się bardzo zacnie. Jest miedziane, bardzo klarowne i otulone grubą warstwą beżowej piany, która dziurawiła się co prawda, ale dość powoli i do końca pozostawiła ładny kożuszek. Z wyglądu - solidna, niemiecka robota.

W aromacie dominują oczywiście aspekty słodowe. Pojawia się woń chleba, ciasta, orzechów a także ciemnych owoców, takich jak śliwki czy rodzynki. W tle pojawia się także lekka nuta alkoholowa, ale przy 7,9% alk. obj. to specjalnie nie dziwi, a także nie przeszkadza, gdyż dobrze komponuje się ze słodową całością.

Aromat pozwala mieć pewne oczekiwania co do smaku i jak się okazało, zostały one odzwierciedlone niemal w stu procentach. Smak jest bogaty i złożony, a kubki smakowe atakują przede wszystkim słody, potężne niczym mury klasztoru. Akcentów chmielowych nie ma zbyt wiele i przejawiają się właściwie jedynie w goryczce. W ustach dominuje z kolei skórka chleba, herbatniki, śliwki, owoce leśne, winogrona i banany. Na finiszu, obok wspomnianej chmielowej goryczki, pojawia się wyraźny akcent alkoholu i to jest właściwie jedyny element, który przeszkadzał mi nieco w trakcie picia Salvatora. 


Piwo faktycznie jest bardzo treściwe, co w połączeniu z niewysokim nasyceniem sprawia, że nie jest to piwo na przysłowiowe 3 łyki, a raczej na dłuższe posiedzenie. Brzuch zapełnia niemal jak solidna pajda chleba, a skoro tak wygląda obecna wersja doppelbocka, to ta tradycyjna, słodsza, musiałaby być chyba odpowiednikiem drożdżówki w płynie. 

Treściwość i rozgrzewający alkohol sprawiają, że Salvator świetnie nadaje się na chłodny wieczór, tak od późnej jesieni do wiosny. W ciepły, letni dzień, koźlak dubeltowy mógłby się okazać piwem zbyt ciężkim, za mało orzeźwiającym i za bardzo alkoholowym. Ja w każdym razie, swoją podróż w czasie uznaję za bardzo udaną.

0 komentarze:

Prześlij komentarz