czwartek, 28 maja 2015

Birbant Old Ale - angielski gentleman


Wśród tłumu głośnych i pewnych siebie Amerykanów pojawił się nagle osobnik, który odstawał od nich wyraźnie swoim wyglądem i zachowaniem. Spokojny, angielski dżentelmen w dobrze skrojonym garniturze i cylindrze zdecydowanie wyróżniał się na tle pozostałych. Tylko dlaczego pachniało od niego beczką?

Przyznam, że raz na jakiś czas łapie mnie ochota na wypicie jakiegoś piwa nierewolucyjnego, bez taczki amerykańskich chmieli i monstrualnej, wykrzywiającej twarz goryczki. Ochota na nachodzi mnie zwykle w wietrzne, chłodne wieczory, kiedy człowiek ma ochotę raczej rozgrzać się nieco od środka niż szukać schłodzenia i orzeźwienia. W moim przypadku najlepiej wtedy sprawdzają się tacy właśnie flegmatyczni Anglicy, niby nudni, niezbyt odkrywczy i mało ciekawi, ale mający w sobie swój unikalny czar i urok. Skoro więc ostatnie dni maja przypominają raczej chłodny październik, postanowiłem uraczyć się piwem o wyspiarskim rodowodzie prosto z browaru Birbant.


Zanim jednak o piwie, kilka słów o stylu, który wszak na polskim rynku nie był do tej pory szczególnie reprezentowany. A właściwie wcale nie był, bo o ile czasem widziałem na sklepowych półkach stare ejle importowane z Anglii, tak nie mogę sobie przypomnieć jakiejś rodzimej interpretacji. Jak to w brytyjskich gatunkach bywa, widełki stylu są całkiem spore i zostawiają piwowarowi pole do popisu. Mianem old ale określane są trunki mieszczące się gdzieś pomiędzy tradycyjnymi, brytyjskimi piwami górnej fermentacji, a mocniejszymi barley wine. Przeważnie są to piwa dojrzewające, które powinny swoje odleżeć. Najlepiej w jakiejś beczce, która odda nieco swojego "drewnianego" smaku i aromatu. Dopuszczalne są również wszelakie dodatki, jak na przykład cukier.

Browar Birbant trzymał się wytycznych stylu i bardzo dobrze, w końcu mowa tu o statecznym angliku. Oprócz słodów do piwa trafił cukier muscovado i chmiel East Kent Golding, a całość przefermentowano drożdżami WLP022 Essex Ale Yeast. Piwo cierpliwie czekało na swoją kolej od lutego, kiedy to trafiło do leżakowania wraz z płatkami dębowymi. Nie jest to żaden narwaniec w amerykańskim stylu, wiec wywietrzenie aromatu raczej mu niestraszne. 

Old Ale ma kolor ciemnej miedzi, a pod światło mieni się szlachetnym rubinem. Piana jest za to bardzo nietrwała i szybko redukuje się do pierścienia wokół ścianek szkła, co jednak w anglikach szczególnie mi nie przeszkadza. 

Wszyscy, którzy twierdzą że angielskie style to tylko nuda i karmel, po powąchaniu Old Ale napluliby sobie w swoje hipsterskie brody. Aromat piwa Birbanta to poezja - wyraźne nuty ciemnego chleba, suszonych owoców i toffi mieszają się z zapachem ziemi, ziół i mokrego drewna. Karmel oczywiście też występuje, jakżeby inaczej, podobnie jak nieco przyjemnych nut alkoholowych.

Pierwsze wrażenie w ustach to wysoka pełnia i aksamitność tego treściwego, gęstego piwa. Podkreśla je dość niskie wysycenie, które do takich piw wyjątkowo dobrze pasuje. Smak początkowo wydaje się słodowy i karmelowy, ale to tylko pozory, bo po chwili do głosu dochodzi nuty orzechów, whisky i drewna, rozpoznawalny dla każdego, komu zdarzyło się trzymać w ustach drewnianą deseczkę. Tylko nie pytajcie po co i dlaczego... Na finiszu pojawia się wyraźny, nieco drapiący w przełyk alkohol i garbnikowa, ściągająca goryczka. 

Old Ale to zdecydowanie nie jest piwo lekkie, łatwe i przyjemne. Słodowy charakter i rozgrzewająca moc wynikająca z niemałego woltażu, sprawiają że piwo doskonale nada się za to do sączenia w deszczowy i chłodny wieczór. Zdecydowanie polecam i biegnę kupić następną butelkę.

środa, 27 maja 2015

Birbant Belgian Blond - Belgia w płynie


Klasycznych piw belgijskich mamy coraz więcej. Teraz swoją próbkę w tym stylu przedstawia browar Birbant. Sprawdźmy czy eksperymentowanie z płynnymi drożdżami wyszło Birbantowi na dobre.

Jeśli śledzicie wpisy Maćka, to dobrze wiecie, że lubimy delektowac się dobrym piwem przy jakiejś erpegowej sesji. Tym samym pieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu - gramy i próbujemy nowych piw. Piwo Birbanta zadebiutowało na Warszawskim Festiwalu Piwa, jednak ze względu na ilość premier pominęliśmy wtedy to piwo. 

Belgian blond jest stylem nazywanym czasem belgijską odpowiedzią na europejskiego pilsa. Ma charakter podobny do lagerowego, jednak posiada o wiele bogatsze nuty smakowe i zapachowe. Oczywiście zasługą tego są drożdże, nadające fenolowy, przyprawowy charakter.

Do uwarzenia swojego piwa Birbant użył słodów jęczmiennego i pszenicznego, chmielu Magnum i Equinox. Zadane drożdże to oczywiście WLP545 Belgian Strong Ale. Piwo ma 15, 5 st. BLG i 6, 9% alkoholu. Goryczka na poziomie 39 IBU. 

Belgian Blond ma barwę pomarańczową i ciemnozłotą. Piana nie jest zbyt wysoka, jednak utrzymuje się na powierzchni piwa przez dłuższy czas pozostawiając ładną koronkę. Całość jest zmętniona i nieprzejrzysta.

W zapachu od razu można odczuć robotę belgijskich drożdży. Przyprawy, drożdże, pieprz te aromaty wychodzą na pierwszą linię. Dalej odczuwalne goździki i lekki aromat chmielowy. Wszystko wydaje się dobrze ułożone. Cóż, nie można się tutaj do niczego przyczepić.

W smaku podobnie - fenole pełną gębą, przyprawy, pieprz, gdzieś na dalszym planie goździki. Tutaj dodatkowo ujawniają się smaki cytrusowe, choć są raczej mało intensywne. Wyczuwalny jest również lekki alkohol ale nie przeszkadza tutaj za bardzo. Goryczka średnia w stronę niskiej. Chmielenie na goryczkę nie ma odgrywać tutaj wiodącej roli i tak właśnie jest. Wysycenie niskie - odpowiednie dla tego stylu.

Można więc powiedzieć, że jest to klasyczne belgijskie blond ale, które pije się bardzo przyjemnie. Nie ma w nim żadnych znaczących wad. Pijalnośc jest wysoka, a praca jaką wykonały drożdże jest dobrze wyczuwalna i nadaje piwu fajnego charakteru. Polecam każdemu to piwo - zwłaszcza fanom Leffe i Grimbergena - możecie mieć niemal to samo z polskiego browaru :)

sobota, 23 maja 2015

Zdrowy i orzeźwiający napój - test piw grodziskich


Idzie lato, a więc najwyższa pora na porównanie obecnych na rynku piw grodziskich. Ten styl był do niedawna właściwie zapomniany, a dziś zaczyna go warzyć coraz więcej browarów. Mamy więc cztery butelki piwa i cztery interpretacje gatunku. Która okaże się najlepsza? 

Do testu stają w rzędzie - Sophia z browaru Olimp, uwarzona wspólnie z piwowarem domowym Łukaszem Szynkiewiczem, Piotrek z Bagien produkcji rzemieślniczego Jana Olbrachta, prawdziwy weteran czyli Grodziskie 4.0 uwarzone przez browar Pinta, a także recenzowane już Piwo z Grodziska pochodzące z reaktywowanego browaru w Grodzisku Wielkopolskim

Mimo, że grodziskie to styl nie pozwalający na większe szaleństwa, między poszczególnymi piwami istnieją pewne różnice. Piwo z Grodziska charakteryzuje się ekstraktem na poziomie 7,7% wag., podczas gdy interpretacje browarów Olimp i Pinta są odrobinę bardziej ekstraktywne - 7,8% wag. Prawdziwym mocarzem w porównaniu do konkurencji jest zaś Piotrek z Bagien, na którego etykiecie widnieje aż 8% ekstraktu wag. Jedynie Piwo z Grodziska zostało też przefermentowane oryginalnymi drożdżami grodziskimi. Na tym te "szaleństwa" się nie kończą, bo chociaż wszystkie piwa uwarzono ze słodów wędzonych dębem to w składzie Piotrka z Bagien znalazł się też słód pilzneński.


Po nalaniu piwa do szklanek rzucają się w oczy widoczne różnice w wyglądzie każdego piwa. Nieco podobne do siebie są jedynie interpretacje Olimpu i Pinty - jasnozłotej barwy i wyraźnie zmętnione. Na zdjęciach już tego nie widać, ale Grodziskie 4.0 pieniło się dużo ładniej niż Sophia, której piana przypominała nieco mydliny. Kolorem zdecydowanie wyróżnia się Piotrek z Bagien, znacznie ciemniejszy od konkurentów i prawie zupełnie klarowny. Wyglądem przypomina wręcz jakiegoś koncernowego lagera! Oby inaczej było w smaku... Wybija się również Piwo z Grodziska, zdecydowanie jaśniejszej barwy niż pozostałe piwa i o dużo wyższej, trwalszej pianie.

Zgodnie z wytycznymi stylu, grodziskie powinno cechować się aromatami i smakami wędzonymi, dopuszczalny jest też udział chmielu i pszenicznego słodu. Piwo powinno być orzeźwiające, dość wytrawne i goryczkowe. Tyle teoria. A co pokazuje praktyka?

Grodziskie 4.0 charakteryzuje się przyjemnym aromatem wędzonym, przywodzącym na myśl oscypek. W tle pojawia się też nieco ziołowego chmielu i kwaskowe nuty pszeniczne. Po aromacie spodziewałem się więcej wędzonki w smaku, podczas gdy w ustach główną rolę odgrywa zbożowa kwaśność, a nuty dymne zostały zepchnięte na dalszy plan. Mimo to piwo jest smaczne, zdecydowanie wytrawne i orzeźwiające. Podobno wkrótce zostanie jednak zastąpione przez piąte już podejście Pinty do tego stylu, czyli Grodziskie 5.0. Jestem bardzo ciekawy ewentualnych zmian w recepturze i oczywiście efektu końcowego.

W przeciwieństwie do stylowego piwa z browaru Pinta, Piotrek z Bagien był raczej sensoryczną ciekawostką niż godnym reprezentantem gatunku. Nie wiem jakie bagna odwiedzają piwowarzy Jana Olbrachta, ale mogę zaręczyć, że żadne z odwiedzonych przeze mnie nie pachniało masłem. Niestety, Piotrek jest doskonałym przykładem maślanego diacetylu, wyczuwalnego zarówno w smaku jak i aromacie piwa. Drugą nutą są o dziwo zapachy chmielowe, wędzonka i zbożowość jedynie pałętają się gdzieś w tle. Tylko cóż z tego, skoro to duszące masło sprawia, że przyjemności z picia nie ma prawie żadnej.

Piwo z Grodziska miało już swoje pięć minut na blogu, nie ma sensu więc się powtarzać. Skupię się więc na różnicach między tym piwem, a kraftowymi konkurentami. Przede wszystkim piwo jest zdecydowanie delikatniejsze w aromacie i smaku. Wędzonka nie jest aż tak wyraźna, mocniejsze są nuty zbożowe. Wyższe jest również wysycenie piwa. Jest to trzecia butelka Piwa z Grodziska, które piłem i niestety pierwsza w której pojawiła się wyraźna wada - żelazo. Na szczęście nie tak wyraźne jak w niektórych polskich porterach.

Na koniec zostaje Sophia. Piwo ma bardzo przyjemny aromat wędzonej szynki. Wędzonka gra również pierwsze skrzypce w smaku piwa, które wydaje się mniej wytrawne od swoich konkurentów. Jest za to przyjemnie zbożowe i z wyraźną jak na styl, ziołową goryczką. Nie jest też tak mocno nagazowane jak pozostałe piwa. W tym przypadku doskonale sprawdza się powiedzenie, że najlepsze pomysły to te najprostsze, ponieważ Sophia to smaczne, lekkie piwo, o wyraźnie wędzonym charakterze i sporym potencjale orzeźwiającym. Ujmując to w dwóch słowach - bardzo udane.

Trudno wskazać, które piwo zwyciężyłoby test grodziskich, gdyż wszystkie prezentowały nieco inną interpretację stylu, a wynik byłby zależny w głównej mierze od preferencji smakowych pijącego. Moim zdaniem najlepszym piwem z całej czwórki jest Sophia, z plasującymi się tuż za nim Grodziskim 4.0 i Piwem z Grodziska. Asystujący mi Bartosz wybrałby z kolei Piwo z Grodziska, na drugim miejscu stawiając Sophię, a na trzecim propozycję browaru Pinta. O ile trudno wskazać wygranych, bardzo łatwo wytypować przegranego. Byłby to oczywiście wadliwy, męczący Piotrek z Bagien

czwartek, 21 maja 2015

Dominium Maris Baltici - test porterów bałtyckich


Portery bałtyckie to prawdziwy skarb naszego regionu. Piwa bogate niczym nadbałtyckie miasta w złotej erze handlu morskiego, złożone i wielowarstwowe jak społeczeństwa je zamieszkujące, a przy tym w dzisiejszych czasach bardzo łatwo dostępne. Czas sprawdzić, które z polskich porterów warte są szczególnej uwagi, a które można z czystym sumieniem odłożyć na półkę. 

Dominium Maris Baltici to z pewnością znana miłośnikom historii i czytelnikom Sienkiewicza, idea panowania nad Morzem Bałtyckim, uczynienia z niego wewnętrznego jeziora i czerpanie z tego tytułu ogromnych zysków handlowych. Stała się ona przyczyną serii konfliktów w XVI i XVII wieku, kiedy to do współzawodnictwa o wybrzeża morskie stanęła Rzeczpospolita, Dania, Szwecja i Rosja. 

Przygotowane przez nas starcie zapowiadało się niemal równie ciężko. Do walki stanęły wszystkie dostępne na rynku portery, a jest ich przecież niemało, bo ten styl to nie tylko domena wielkich koncernów, ale i mniejszych, regionalnych browarów. Na linii startu spotkały się więc następujące piwa - Black Boss, Ciechan, Cieszyński, Cornelius, Grand Imperial, Grand Imperial z chili, Jurajskie, Komes, Lwówek, Łódzki, Okocim, Perła, Raciborski, Warmiński, Witnicki i Żywiecki... uff. Trochę obawialiśmy się w jakim stanie będziemy pod koniec zmagań, ale na szczęście kolega Bartosz nalewał na tyle oszczędnie, że byliśmy w stanie wydać w miarę trzeźwy, jednoznaczny i wspólny werdykt. Werdykt, który okazał się bardzo zaskakujący.

Piwa ocenialiśmy "na ślepo". To znaczy, że ani ja, ani Mateusz nie wiedzieliśmy, który porter przychodzi nam pić, a Bartosz donosił kolejne próbki w losowej kolejności. To gwarantowało, że nie będziemy mieli żadnych oczekiwań i uprzedzeń w stosunku do kolejnych piw. 

Czas najwyższy na wyniki! Podane oczywiście od końca, aby było przy tym nieco więcej emocji. Uprzejmie prosimy o nie zjeżdżanie w dół strony! 

Mało chwalebne miejsce 16, a zarazem ostatnie, przypada witnickiemu porterowi Black Boss. Była to właściwie jedyna próbka, której nie daliśmy rady dopić do końca. Zarówno w aromacie, jak i smaku dominowało żelazo i gotowane warzywa. Ohyda. Tylko o jedno oczko wyżej, bo na miejscu 15 uplasował się uwarzony przez ten sam browar Porter Witnicki. Z wyglądu porteru nie przypominał wcale - był koloru coli, zupełnie przejrzysty. W aromacie pojawiał się właściwie sam karmel, a piwo było wodniste, płaskie i kompletnie nijakie. No ale przynajmniej można było bez obrzydzenia wypić. Najgorsze na szczęście już za nami, co nie zmienia faktu, że browarowi w Witnicy w kategorii porter należy się czerwona kartka

Na 14 pozycji melduje się Okocim Porter. Piwo nijakie w aromacie i smaku, właściwie powiedzieć o nim można jedynie to, że jest słodkie. Oprócz tego kompletnie nic się w nim nie dzieje. Niewiele lepiej wypada porter z miejsca 13, a więc Lwówek, o którym zgodnie stwierdziliśmy, że jest ulepkowato słodki. Nieco ratował go jedynie palony posmak. 


Mieliśmy dwie katastrofy, mieliśmy dwa razy wodę z cukrem, to teraz czas na wadę, która w wyrobach niektórych polskich browarów pojawia się wyjątkowo często. Chodzi oczywiście o żelazo. Idealnym przykładem może być piwo, które trafiło na miejsce 12. Jest to porter Raciborski, który w istocie jest kolejnym piwem dość nijakim. Pojawia się co prawda aromat i smak lukrecji czy suszonych śliwek, ale cóż z tego, skoro przykrywa go zapach gwoździ. Ciut wyżej, bo na 11 pozycji, ląduje Perła, Zgodnie z przewidywaniami, piwo wyraźnie się ułożyło i alkoholowe nuty nie są już tak drażniące jak na samym początku, ale na pierwszy plan wychodzi nieskontrowana niczym słodycz. Jest tu nieco czekolady i suszonych owoców, więc pewnie fani słodkich piw będą zadowoleni, ale dla nas Perła okazała się zdecydowanie zbyt przesłodzona. 

Na 10 miejsce trafia porter z "wkładką", w dodatku w ilościach co nieco przegiętych. Mowa tu oczywiście o Grand Imperial Porter z dodatkiem chili. Przez pierwsze dwa łyki ostrość nieźle współpracuje z chlebowo-czekoladowymi smakami, jednak z czasem kapsaicyna zaczyna zabijać wszelkie inne wrażenia. Piwo jedynie dla twardzieli. Miejsce 9 i kolejny porter w kategorii "heavy metal". Zgadywaliśmy, że musi być to jedno z piw z Cieszyna i nie myliliśmy się, gdyż jest to całkiem nowy Porter Cieszyński. Może w przyszłości coś z tego będzie, na razie piwo to tylko rozwodniona czekolada, alkohol i oczywiście tona metalu. Może warto zanieść je na skup?

Tylko jedno oczko wyżej, na 8 pozycję, trafił starszy brat porteru z Cieszyna - Żywiec Porter. W smaku wypada zdecydowanie lepiej, jest gęstszy, czekoladowo-śliwkowy i gdyby nie metal (po raz kolejny) można by powiedzieć, że to całkiem udane piwo. Podobna, żelazna przypadłość trapi okupującego 7 miejsce.... Komesa. Tak niska pozycja tego piwa była dla nas sporym zaskoczeniem (ta ciekawość znajdzie swój upust w epilogu), cóż jednak zrobić gdy całkiem niezłe piwo, o wyraźnych akcentach kawy i czekolady, jest zepsute tak wyraźną wadą. "Mocne, kawowe, cholerne żelazo" zanotował na swojej karcie Mateusz i nie pozostaje mi nic innego jak tylko się pod tym podpisać. 

6 pozycja przypadła tradycyjnej wersji Grand Imperial Porter. Browar Amber powinien chyba przestać kombinować z przyprawami i skupić się na tym bardzo smacznym porterze o smaku gorzkiej czekolady, rodzynek i słodkiego alkoholu, na dodatek zwieńczonego przyjemną, paloną goryczką. Gdyby nieco go dopieścić, miałby szansę znaleźć się w czołówce. Miejsce 5 to z kolei porter z browaru Cornelius. To też spore zaskoczenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę raczej negatywne opinie na temat tego piwa spotykane w sieci. Tymczasem Cornelius ujął nas smakiem zbożowej kawy, suszonej śliwki i ciemnego pieczywa. Tuż poza podium, na najgorszym dla każdego zawodnika 4 miejscu, znalazło się piwo Jurajskie Porter. Zgodnie pochwaliliśmy kawowy aromat i smak czekolady z rodzynkami rozpuszczonej w zbożowej kawie. Do najlepszych zabrakło naprawdę niewiele.

Pozostały już tylko trzy piwa (najbardziej uważni wiedzą już zapewne jakie), trzeba więc było rozegrać finał. Tym razem dostaliśmy wszystkie próbki na raz i porównując je musieliśmy wybrać zwycięzców i przegranych. Spośród tej trójki jedno piwo szczególnie się wyróżniało swoim pumperniklowym aromatem i wyraźnym smakiem ciemnego, słodkiego chleba ze śliwkami. Pozostałe dwa piwa prezentowały bardziej "czekoladowe" oblicze porteru, z delikatnym posmakiem rodzynek i kawy. Wszystkie trzy były jednak bardzo smaczne, przyjemne w piciu, a zarazem niezwykle złożone. Wybór był więc niezwykle trudny. 

Zdecydowaliśmy, że 3 miejsce powinno zająć piwo, które było relatywnie najmniej wielowymiarowe i tym sposobem zajął je świetny Porter Warmiński. Po długich dyskusjach ustaliliśmy, że 2 miejsce przypadnie Porterowi Łódzkiemu, o pysznym chlebowo-owocowym smaku. 

Tym samym zwycięzcą wielkiego testu został... Ciechan Porter - naprawdę doskonały przedstawiciel stylu, o wzorcowym wręcz dla porteru aromacie i smaku. Czekolada, kawa zbożowa, rodzynki, palona goryczka... pycha!


Nie można jednak powiedzieć aby Ciechan całkowicie zdeklasował konkurencję. Cała pierwsza trójka (a nawet czwórka) to świetne portery, które możemy z czystym sumieniem polecić. Również te niżej uplasowane mogą zasmakować, zwłaszcza zwolennikom słodszych wersji stylu. 

Niestety, nie wszystkie piwa wypadają tak dobrze. Martwią zwłaszcza powtarzające się, uciążliwe wady, zwłaszcza żelazo, którego obecność potwierdziliśmy w aż pięciu próbkach. Zapach gwoździ i monet nie jest przecież tym czego szukamy w porterach. Gdyby browarom udało się zwalczyć to zjawisko, konkurencja byłaby zdecydowanie silniejsza, a ogólny poziom polskich porterów - dużo wyższy. 

Epilog: Tak się złożyło, że oprócz butelki Komesa, która wzięła udział w teście (z datą do lipca 2016), w domu znalazła też druga butelka (z datą do lutego 2016). Jako, że w egzemplarzu konkursowym pozostało jeszcze sporo piwa, postanowiliśmy porównać te dwie warki i wszyscy mieliśmy wrażenie picia dwóch zupełnie różnych piw. W butelce z datą do lutego smak był o wiele pełniejszy, bardziej czekoladowy, z kawową goryczką i śliwkowym posmakiem. Nie było też ani śladu metalu, obecnego w piwie opatrzonym datą ważności do lipca. Szkoda, że portery z browaru Fortuna są tak nierówne, gdyż udana warka Komesa mogłaby spokojnie powalczyć o miejsce na podium.

wtorek, 19 maja 2015

Perun/Behemoth Sacrum - Piwo & Rock'n'roll


Perun warzy piwo dla Behemotha. Taka wiadomość obiegła niedawno wszystkie social media od Instagrama po Facebook wywołując dreszczyk emocji u wszystkich fanów ciężkiego grania i dobrego piwa. Jak wypadła ta piwno-muzyczna kooperacja? I czy jest to ewenement na skalę światową?

Moda na piwa sygnowane nazwami zespołów muzycznych to trend, który na dobre zadomowił się w Polsce dopiero w ostatnich miesiącach. Mowa oczywiście o piwach specjalnie warzonych dla danej ekipy, a nie o opatrzeniu standardowego wyrobu browaru nową etykietą. Przykładem tego drugiego podejścia jest choćby Alkopoligamia, które okazuje się być zwykłym Lubuskim z browaru Witnica. Podobnie jest z piwem punkowego zespołu KSU, które po dokładniejszym zbadaniu okazuje się standardowym lagerem warzonym przez browar w Raciborzu. Poza kwestią przebieranek - zarówno hip hop, jak i punk rock kojarzą mi się raczej z innymi używkami niż piwo. No ale kto bogatemu zabroni.

Pierwszą zapowiedzią nowego trendu było uwarzenie przez śląski browar Reden piwa dla zespołu southern metalowego J. D. Overdrive. American IPA o nazwie The Kindest of Ales pojawiło się na sklepowych półkach 10 kwietnia. Od tego czasu na rynek trafiło już choćby piwo uwarzone dla hip hopowego składu Pokahontaz oraz słynnego, rockowego Big Cyca. Produkcją zajęły się odpowiednio browary Kraftwerk i Piwna.

Cudze chwalicie...


źródło: http://www.brandsforfans.se/

Warto jednak zauważyć, że na świecie ten trend nie jest wcale niczym nowym. Całkiem popularne i dość łatwo dostępne jest choćby piwo Trooper, warzone dla heavy metalowej legendy Iron Maiden przez Robinsons brewery. Piwa sygnowane swoją nazwą mają też takie sławy jak AC/DC, Motorhead, Status Quo czy Pearl Jam, a trunek dla tego ostatniego uwarzył znany browar Dogfish Head. Ale nie tylko największe gwiazdy decydują się na współpracę z browarami. Przykładem może być choćby fenomenalny, szwedzki Ghost, dla którego piwo Grale wyprodukował browar Nils Oscar z Nyköping.

Ze światem rzemieślniczego piwa wiele wspólnego ma metalowy zespół Mastodon. Można zaryzykować nawet twierdzenie, że trudno byłoby wskazać ekipę ściślej związaną z szeroko pojętym kraftem. Oto dowody. Mastodon na swoim koncie dwa sygnowane piwa: Black Tongue - Double Black IPA uwarzone przez (nomen omen) Signature Brew, oraz The Hunter czyli lagera w niemieckim stylu wyprodukowanego przez Mahrs-Brau. Ponadto muzyka zespołu została użyta w reklamach słynnego Mikkellera.

Browarem, który na współpracy z metalowymi wykonawcami zjadł zęby i zapewnił sobie specjalne miejsce w piekle, jest amerykański Three Floyds Brewing Company. Na jego koncie są piwa dla takich ekip jak choćby High on Fire, Pelican, Eyehategod, Municipal Waste czy Pig Destroyer. Można by się spodziewać, że podobnie jak w przypadku piw sygnowanych przez te największe gwiazdy rock'n'rolla, są to w najlepszym przypadku przeciętne piwa, sprzedające się tylko dzięki oddaniu fanów danego wykonawcy. Nic bardziej mylnego! Permanent Funeral, uwarzone dla grindcore'owego Pig Destroyer, ma na portalu ratebeer.com bliską ideału ocenę 100/99. Tylko odrobinę niżej plasuje się piwo Toxic Revolution thrash metalowego Municipal Waste ocenione na 98/99 punktów.

Swego nie znacie!


Wróćmy jednak do kraju nad Wisłą i pochylmy się bliżej nad piwem uwarzonym dla Behemotha. Trudno nie zwrócić uwagi, że jest to ogromny sukces oraz szansa dla browaru. Wystarczy wejść na Facebooka i porównać ilość polubień Peruna i pomorskiej hordy, albo poczytać komentarze jej fanów pochodzących z krajów zachodniej hemisfery, żądnych tego piwa niczym dziewiczej krwi. Ekipa Nergala to jeden z najbardziej popularnych, o ile nie najpopularniejszy, polski zespół muzyczny na świecie, nic więc dziwnego, że piwo Peruna ma szansę trafić nie tylko to beer geeków, ale i tych fanów ciężkiego grania w kraju i za granicą, którzy do tej pory tkwili w koncernowym matriksie. 

     

Etykieta piwa jest po prostu fantastyczna, a połączenie symboliki płyt Behemotha i charakterystycznego stylu Peruna udało się znakomicie. Dużo dobrego można powiedzieć także o wyglądzie piwa. Jest ono trudnej do określenia, miedziano-złotej barwy, a wieńczy je biała, niczym nie zbrukana, dość gęsta piana, która powoli opada do pierścienia okalającego ścianki szkła.

W pierwszej chwili w aromacie dominuje belgijska strona piwa, a więc aromat gruszek, brzoskwiń, przypraw korzennych i pieprzu. W miarę jak piwo ogrzewa się, do głosu dochodzą chmielowe nuty owoców tropikalnych, winogron i malin (obstawiam, że odpowiada za to chmiel Equinox). Piwo pachnie słodko i zdecydowanie zachęca zapachem do spożycia.

Smak również przechyla się w stronę owocowej słodyczy, zarówno tej chmielowej jak i typowej dla piw belgijskich. Czego tutaj nie ma! Brzoskwinie, słodkie pomarańcze, mango, ananas i maliny tworzą smakowite połączenie. Pojawia się również karmel i słodowa zbożowość, które stanowią jednak wyłącznie tło dla owocowych smaków chmielu i drożdży. Aby nie było aż za słodko, na finiszu pojawia się bardzo przyjemny akcent korzenny i pikantno-pieprzowy. Goryczka jest grejpfrutowa, wyraźna i przyjemnie kontrująca słodycz smaku, ale nie dominująca piwa. Wysycenie jest z kolei na tyle niskie, aby cieszyć się wszystkimi niuansami trunku.

Pierwsze dziecko kooperacji Behemotha i Peruna to piwo niezwykle udane, złożone i ciekawe, a mimo to zbalansowane i bardzo przystępne. Jestem przekonany, że browarowi udała się niełatwa sztuka uwarzenia piwa, które posmakuje zarówno piwnym laikom, jak i krytycznym znawcom. Nie mogę już doczekać się kolejnego piwa tej niecodziennej spółki. Black IPA Profanum zawita na półki sklepowe już w połowie czerwca, a jesienią możemy spodziewać się limitowanego piwa Heretyk. Czyżby RIS? 

niedziela, 17 maja 2015

Jabeerwocky - przewrót majowy


Nowe multitapy w Warszawie wyrastają ostatnio jak grzyby po deszczu. Nie każdy może jednak poszczycić się tak dobrą lokalizacją jak ulica Nowogrodzka, ani tak znaną osobą założyciela jak Rafał Kowalczyk, zwany też Browarzycielem. 

Wszystkie te cechy posiada najnowszy punkt na piwnej mapie Warszawy, czyli oczywiście multitap Jabeerwocky, którego uroczyste otwarcie nastąpiło w sobotę 16 maja. Takiego wydarzenia nie mogłem przegapić, więc zjawiłem się na miejscu zaledwie kilka minut po godzinie 19. W lokalu już wtedy było sporo spragnionych dobrego piwa gości, a z każdą minutą napływało ich coraz więcej. 

Jabeerwocky na szczęście może pochwalić się całkiem sporym metrażem, więc nie dało się odczuć specjalnego ścisku. Do dyspozycji gości jest nie tylko sala przy barze, ale i drugie pomieszczenie, z wygodnymi kanapami na których mogą pomieścić się nawet większe grupy. Zarówno rozkład pomieszczeń jak i industrialny wystrój nieco przypominają sąsiednie Kufle i Kapsle, ale ze specyficznym, rockowym pazurem. Oprócz oryginalnej, kafelkowej posadzki i ścian z nagich cegieł, klimat tworzą wiszące na ścianach grafiki, a także wielka mapa piwnych stylów wymalowana na ścianie. 

A skoro już przy piwie jesteśmy, to wybór piwa jest w Jabeerwocky bardzo szeroki. Na chwilę obecną jest to aż czternaście kranów (gdyż z piętnastego lał się cydr), ale zarówno na tablicy jak i na barze miejsce jeszcze się znajdzie. Może na pompy? Przeważały propozycje z Polski, choć znalazło się też kilka piw dla miłośników zagranicznej sztuki piwowarskiej, między innymi przepyszny porter z browaru The Kernel. Co istotne, obok standardowych pojemności 0,5 i 0,3 litra można zamówić także degustacyjne 200 ml. W sam raz na wyroby zagraniczne czy cięższe style. Nie mogło również zabraknąć, bardzo dobrze zaopatrzonych w butelki, lodówek. 

Jabeerwocky to miejsce z ogromnym potencjałem - położone w świetnej lokalizacji, przestronne i z ekipą, która doskonale zna się na piwie. Sukces jest bardziej niż pewny.

Swoją drogą, znacie bardziej "kraftową" okolicę w Warszawie, ba w całej Polsce, niż okolice Parkingowej i Nowogrodzkiej? ;)










     





piątek, 15 maja 2015

Kormoran Rosanke - hołd pruski


Mam ostatnio wrażenie, że niejako obok tej całej piwnej rewolucji powstał zupełnie odrębny trend, a więc odtwarzanie dawnych, nieco zapomnianych stylów piwnych. Wpisuje się w niego browar Kormoran, który niedawno zaprezentował piwo Rosanke.

Rosanke to styl właściwie nieobecny na półkach sklepowych. Jakiś czas temu podchodził do niego Wojtek Solipiwko, ale nie udało mi się spróbować jego interpretacji tego gatunku. Historycznie, Rosanke to piwo pochodzące z terenu dawnych Prus, warzone przez tamtejszych rolników na własne potrzeby. Podobnie jak saison, było przeznaczone głównie na ciepłe, letnie miesiące i miało służyć zarówno orzeźwieniu, jak i pokrzepieniu po ciężkiej pracy na roli.

Piwo uwarzone przez Kormorana powstało na bazie receptury piwowara domowego Bogdana Markockiego, który zwyciężył II Warmiński Konkurs Piwowarów Domowych. Warto docenić browar za wymienienie jego nazwiska na etykiecie, jak również za współpracę z PSPD. Na szczęście powtórka afery z Ciechanem i usuwaniem nazwiska Czesława Dziełaka raczej nam w tym przypadku nie grozi.

     

Piwo trafiło do butelki typowej dla browaru Kormoran. Również etykieta przywołuje na myśl choćby Kłos Wielozbożowy, czy Porter Warmiński. Ciekawych rzeczy możemy dowiedzieć się za to z kontretykiety. Oprócz historii i opisu stylu znajduje się tu również szczegółowy skład piwa, a w nim między innymi słód wędzony, miód i lawenda. Brzmi ciekawie.

Rosanke jest miedzianej barwy, bardzo mętne i z symboliczną pianą. Nie widać także zbyt wielu bąbelków, co pozwala przewidywać, że piwo nie będzie szczególnie mocno nagazowane. W aromacie zapach lawendy i dymu miesza się z nutami ziołowymi i pochodzącymi od pszenicznego słodu. Na myśl przychodzi mi ognisko rozpalone na łące w pobliżu pól dorastającego zboża. Mimo tego, aromat nie jest mdlący, ani zamulający.

W smaku wyczuwalne są przede wszystkim słody, zarówno w formie pełni i słodyczy, jak i dość intensywnej wędzonki. Zwraca uwagę gładkość i kremowość piwa, co jest zapewne efektem zarówno niskiego nasycenia, jak i użycia słodu owsianego. W tle pojawia się drobina smaku przypraw i miodowej słodyczy, a na finiszu ziołowa goryczka. 

W Rosanke dzieje się więc sporo, niektórzy powiedzieliby że aż za dużo, choć moim zdaniem wszystko bardzo zgrabnie łączy się w smaczną całość. Piwo jest treściwe, a jednocześnie całkiem orzeźwiające, przyjemnie przyprawowe i gładkie. Browar Kormoran po raz kolejny pokazuje, że potrafi poradzić sobie w nawet najbardziej nietypowych stylach.

środa, 13 maja 2015

Piwo z Grodziska - powrót legendy


Piwo z browaru w Grodzisku Wielkopolskim - swoista legenda rodzimego piwowarstwa i pierwowzór jedynego rdzennie polskiego stylu piwnego, powraca po latach niebytu na rynku. Najwyższa pora sprawdzić czy jest to powrót do życia w prawdziwie wielkim stylu.

Piwa z reaktywowanego browaru w Grodzisku trafiły na razie wyłącznie do popularnej sieci sklepów z zielonym płazem w nazwie i równie często spotykanych sklepików Fresh Market. Przy okazji premiery, która w niektórych miastach nieco się opóźniła, można było zaobserwować zjawisko podobne do efektów ostatniej, "belgijskiej" promocji w Lidlu. Czyli beergeeków wrzucających na portale społecznościowe zapytania o to, w której Żabce można znaleźć nowe Grodziskie, czy opisujących w ilu to już sklepach nie byli w trakcie swoich poszukiwań. Wcale się im nie dziwię, w końcu taki powrót nie zdarza się codziennie, ale tym razem wolałem poczekać aż minie pierwszy szał i na spokojnie ocenić piwo.

A właściwie piwa, bo wraz z klasycznym grodziszem do sklepów trafiło również Bernardyńskie - czyli wersja "imperialna", o ekstrakcie 13 BLG, a także dwa oblicza Piwa Naturalnego - z czerwoną porzeczką i kwiatem bzu. Zwłaszcza te dwie ostatnie propozycje, czyli jakby nie patrzeć piwa z sokiem, wzbudziły sporo kontrowersji. No bo czy godzi się robić z grodziskiego radler? Nie jestem fanem tego rodzaju wynalazków, więc do oceniania zaprosiłem swoją Dziewczynę, która takie słodkie mieszanki lubi.

Wszystkie piwa trafiły do bardzo ładnych, zdobionych butelek o pojemności 400 ml. Etykiety nawiązują do dawnych piw z browaru w Grodzisku i nie ma co ukrywać, że czuć od nich czar PRLu. W tym akurat przypadku nawiązanie do tradycji jest, moim zdaniem, strzałem w dziesiątkę. Niestety, dedykowanym szkłem dysponują jedynie wybrańcy (czyli kilku blogerów, którzy wybrali się na Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa), trzeba sobie więc radzić z tym co jest. 

Na pierwszy ogień idzie klasyczny przedstawiciel stylu, a więc Piwo z Grodziska. Po nalaniu do szklanki w oczy rzuca się gruba czapa gęstej piany, która opada bardzo powoli. Uprzedzając nieco fakty napiszę, że nie zdążyła całkowicie zniknąć i do końca towarzyszyła mi przy piciu. Piwo ma bardzo jasną, słomkową barwę i jest nieco zmętnione. Przez płyn ku górze pędzą liczne bąbelki, które świadczą o tym, że grodziskie nie bez powodu nazywane było dawniej polskim szampanem. W aromacie pojawia się trochę wędzonki, która powraca w smaku, choć wydaje mi się że na nienachalnym poziomie, niższym niż w kraftowych interpretacjach stylu. Lekkość, wysokie wysycenie, pszeniczna kwaskowość i całkiem wyraźna goryczka sprawiają, że piwo zniknęło ze szklanki niemal błyskawicznie.

Czas na pierwszego grodzisza z sokiem, a więc Piwo Naturalne o smaku czerwonej porzeczki. Tym razem kolor zbliżony jest do różowego, a piana równie obfita jak w wersji podstawowej, choć nieco szybciej opada. W aromacie faktycznie pojawiają się nuty porzeczkowe, ale także nieco cytrynowej kwaśności. Wędzonka jest na dalszym planie, obecna raczej wyłącznie jako tło dla owoców. Brak natomiast jakichkolwiek aromatów chemicznych, które w radlerach zdarzają się często. W smaku piwo jest dość słodkie, ale pojawia się też nieco kwaśności i cierpkości typowej dla porzeczek. Jako radler - pierwsza klasa. Fani tego "stylu" będą z pewnością zadowoleni, a mojej Dziewczynie piwo bardzo posmakowało.

Kolejnym smakowym grodziszem jest Piwo Naturalne o smaku kwiatu czarnego bzu. Z wyglądu przypomina ono podstawową wersję Grodziskiego, gdyż ma słomkową barwę i jest wyraźnie zmętnione. W aromacie piwa pojawia się cytrynowa kwaśność i nuty kwiatowe, natomiast zapach dymu jest właściwie nieobecny. Co zaskakujące, smak piwa właściwie zupełnie nie koresponduje z "kwaśnym" aromatem, gdyż skłania się wyraźnie w stronę słodyczy, z lekką cierpkością i niską goryczką na finiszu. W przeciwieństwie do aromatu, w smaku pojawia się również nieco więcej wędzonki niż w poprzednimi piwie. Zgodnie stwierdziliśmy, że grodzisz o smaku czerwonej porzeczki wypadł trochę lepiej, choć ten również dobrze sprawdza się jako radler i na głowę bije koncernową konkurencję.

Na zakończenie pozostało najmocniejsze piwo z całej czwórki, "imperialna" czy też "podwójna" wersja Piwa z Grodziska, czyli Bernardyńskie. Również wieńczy je gruba warstwa białej, puszystej piany, a w kolorze jest nieco ciemniejsze od swojego lżejszego wcielenia. W aromacie pojawia się znacznie więcej zbożowych akcentów słodowych współgrających z wyczuwalną nutą wędzoną. Obawiałem się, że to wzmocnione piwo będzie pełne, słodowe, a przez to mniej rześkie i zbliżone w smaku do eurolagerów. Na szczęście pszeniczna kwaskowość oraz wyraźna goryczka sprawiają, że Bernardyńskie również jest bardzo orzeźwiające i szybko znika ze szklanki. Szkoda tylko, że w smaku wędzonka została niemal całkowicie stłumiona i pojawia się zaledwie na granicy autosugestii.

Nie będzie chyba szczególną niespodzianką, jeśli powiem że spośród wszystkich czterech propozycji najbardziej odpowiada mi Piwo z Grodziska, a więc klasyczna wersja stylu. Całkiem nieźle wypadają też piwa owocowe, które są po prostu smaczne i moim zdaniem dużo lepsze od koncernowych radlerów. Bernardyńskie z kolei aż prosi się o mocniejszy udział słodów wędzonych. Reaktywowany browar całkiem nieźle poradził sobie więc z zadaniem ponownego ożywienia grodziskiego. Czy lepiej niż browary rzemieślnicze? Cóż, tu konieczne będzie bezpośrednie porównanie.