Piwna rewolucja nie oszczędza także klasycznych, belgijskich stylów. Tym razem za sprawą browaru Olimp, który podjął próbę pogodzenia smaków wynikających z fermentacji belgijskich drożdży z nutami wnoszonymi przez amerykański chmiel Simcoe. W ten sposób powstało Eris - Belgian India Ale.
Tytuł tej recenzji nadany jest nie bez powodu. Olimp w przeszłości kilkukrotnie nadszarpnął moje zaufanie, przede wszystkim niepijalnym i bardzo mocno alkoholowym Kentaurosem. W odbudowaniu go nie pomogła następnie słaba warka Prometeusza, na którą się natknąłem, a także kilka piw dość nijakich, na przykład Hera czy Nyks.
Jest to zjawisko o tyle niepokojące, że dawniej miewałem dobre wspomnienia z piwami tego browaru, zwłaszcza z Hadesem, który w swojej klasie nie mógł się niczego powstydzić. Nie najgorzej zapisał mi się w pamięci także Zeus, którego jednak od dawna nie miałem okazji próbować. W związku z tak znaczącym spadkiem jakości, Eris było ostatnią szansą jaką dałem temu browarowi.
Trzeba przyznać, że w jednym Olimp nie zawodzi chyba nigdy. Etykiety piw tego browaru są bardzo spójnie i ciekawie zaprojektowane, a grafikę Eris uważam za jedną z lepszych w całym dorobku. Chylę czoła i życzę więcej tak udanych projektów. Cieszy również pełny i szczegółowy skład na kontretykiecie.
Belgian India Ale lub Belgian India Pale Ale to styl bardzo nowofalowy, wciąż rozwijający się i ewoluujący, który jednak wpisuje się w pewien trend panujący obecnie w piwowarstwie rzemieślniczym. Właściwie każdy browar kraftowy uwarzył już kilka piw mocno przyprawionych amerykańskimi, europejskimi czy zupełnie egzotycznymi chmielami. Jest tu jeszcze miejsce na eksperymenty, ale w ramach stylów IPA, APA czy AIPA ciężko zaskoczyć konsumenta jakąś powalającą na kolana nowością. Stąd chęć poszukiwania wciąż nowych, nietypowych miksów. Kuszące wydaje się zwłaszcza połączenie chmieli zza oceanu z pełnymi aromatów przypraw stylami belgijskimi. Połączenie takie z pewnością byłoby świetne, pod warunkiem że byłoby zbalansowane. A o to niezwykle trudno.
Czas jednak zająć się Eris. Po nalaniu do butelki okazuje się, że mamy tu do czynienia z piwem koloru ciemnej pomarańczy lub bursztynu. Jest ono lekko zmętnione, a biała piana znika niestety dość szybko.
W zapachu Eris dominują owoce, takie jak brzoskwinia czy mango oraz oczywiście cytrusy, które są znakiem rozpoznawczym amerykańskich chmieli. Wyczuwam także żywiczne i "leśne" akcenty chmieli, natomiast przyprawowych nut belgijskich drożdży w zapachu nie można uświadczyć zbyt wiele. W tym piwie aromat chmielu dzieli i rządzi, szkoda nieco zmarnowanego potencjału.
W smaku jest za to zaskakująco dobrze. Mamy tu zarówno owoce cytrusowe, jak i przyprawy, a także delikatny posmak pieprzu. Nie brakuje akcentów ziołowych, a finiszem rządzi goryczka o przyjemnym, grejpfrutowym odczuciu. Mimo tej złożoności piwo jest dość lekkie. Jest także wytrawne i nisko wysycone, a przede wszystkim bardzo przyjemne w piciu. Sam byłem zdziwiony jak szybko dopiłem je, kiedy skończyłem już ocenianie.
Czy warto spróbować Eris? Tak, warto! Tym piwem Olimp nie odkupił może wszystkich swoich grzechów z przeszłości ale pokazał, że umie robić piwa smaczne i pijalne. Czy podążył tą drogą okaże się już niedługo, gdyż na degustację czeka już kolejne piwo z tego browaru - Ares.
0 komentarze:
Prześlij komentarz