Po zdegustowaniu A ja
pale ale z Pinty idę dalej wbrew pogodowym trendom i sprawdzam dzisiaj typowo
letnie piwo – In-Heat Wheat Hefeweizen z amerykańskiego browaru spod znaku
Latającego Psa. Flying Dog jest jednym z najbardziej znanych w Polsce
amerykańskich browarów rzemieślniczych. Pora abyśmy i my przekonali się o
walorach jego piw.
Flying Dog wziął swój początek od pubu o tej samej nazwie
założonego przez George’a Stranahana w Aspen w Colorado w 1990 r. Niedługo
później wraz ze swoim wieloletnim przyjacielem Richardem McIntyre, dobudował do
pubu browar, który przy okazji był pierwszym browarem – jak nazwalibyśmy go
dzisiaj – restauracyjnym, w regionie Gór Skalistych. W 1995 r. okazało się, że
browar potrzebuje więcej miejsca, więc przeniesiono się do Denver.
Ciekawa jest też historia nazwy browaru. W 1983 r. Stranahan
wraz z grupą przyjaciół wspinali się na szczyt K2 w Himalajach. Amerykanie
wiedli ze sobą Szerpę, jako przewodnika. Jednak w wyniku niezrozumiałego sporu
Szerpa opuścił grupę. Stranahanowi i jego przyjaciołom udało się zejść z gór
bez szwanku. Krótko potem trafili do hotelu Flashman w Rawalpindi w Pakistanie.
Na ścianie hotelu znajdował się obraz, na którym namalowano latającego psa (lub
sforę psów, które wyglądały jakby właściwie latały). Stranahanowi obraz utkwił
w pamięci i zainspirował go do
nadania takiej a nie innej nazwy swemu browarowi.
Zajmijmy się jednak samym piwem. Na etykiecie przedstawiony
jest – jak nie trudno się domyślić – pies. Bynajmniej jednak nielatający, ale
jego wyraz pyska i ślepia wskazują na to, że coś z nim nie tak. Cóż, może
przymiotnik „flying” ma tutaj ukryte znaczenie ;). Całość wydaje się jednak
zbyt chaotyczna, na pewno etykiecie nie pomaga wielość czcionek i kolorów
użytych do zapisania nazwy piwa.
Przejdźmy do parametrów piwa. Niestety na etykiecie nie
dowiemy się za wiele (oprócz zawartości alkoholu – 4, 7%). Dlatego musiałem
sięgnąć do strony internetowej browaru. Do produkcji piwa użyto, więc słodu
pszenicznego monachijskiego, dodano niemieckiego chmielu Perle. Goryczka
została oznaczona na poziomie 12 IBU, a więc mieści się w wyznaczonych dla tego
stylu widełkach.
Piwo jest barwy złotej i ciemnozłotej. Nie jest do końca
przejrzyste – raczej opalizujące. Piana niezbyt obfita, biała, drobno- i
średniopęcherzykowa. Nie utrzymuje się zbyt długo i nie tworzy koronki. Aromat
od razu jednak wskazuje na pszeniczny styl. Z butelki jak również po nalaniu
wyczuwa się słodki, lekko bananowy zapach. Na drugim miejscu można wyczuć
aromat zbożowy (pochodzący od słodu pszenicznego), niewyczuwalny jest natomiast
zapach chmielu. Brak też aromatu fenoli. Poza tym w piwie nie czuć żadnych
oznak wadliwości.
W smaku słodycz jest już mniej wyczuwalna. Można wyczuć nuty
bananowe i pomarańczowe. Nadal jednak brak fenoli i charakterystycznego dla
hefeweizenów aromatu goździków. Występuje tez lekki posmak gumy do żucia. Dopełniają
one bananowy smak, który mimo tego jest jednak zbyt mało wyrazisty. Po wypiciu
kilku łyków występuje wrażenie orzeźwienia i rześkości. Goryczka – jak można
się było spodziewać – jest słabo wyczuwalna. Trzeba też powiedzieć, że piwo
jest dość mocno nagazowane.
Trzeba przyznać, że In-Heat Wheat nie jest szczególnie
wzorowym przykładem hefeweizena. Brakuje mu kilku charakterystycznych dla tego
stylu piwa cech. Piwo sprawdza się, jako piwo orzeźwiające i rześkie. Jednak niewiele
w nim treści. Spore nagazowanie sprawia jeszcze, że po wypiciu czujemy się przepełnieni i nie mamy już ochoty na następne piwo. W
związku z tym szukając dobrego bawarskiego pszeniczniaka rozejrzyjcie się
jednak za czymś innym.
0 komentarze:
Prześlij komentarz