Mimo rosnącej świadomości konsumentów, duże browary, które w Polsce należą w większości do międzynarodowych koncernów, wciąż wciskają nam nieciekawe piwa i niemało kłamstewek. Oto kwestie, które najbardziej mnie w ich postępowaniu denerwują.
Po pierwsze... nuda
Piwa z dużych browarów są po prostu nudne. Wymyślono tyle ciekawych, odmiennych od siebie stylów, a tymczasem w ofercie dużych browarów wciąż królują wysoko odfermentowane jasne lagery, które tak naprawdę niewiele się od siebie różnią. Przyczyna takiego stanu rzeczy jest prosta. Koncerny będą produkować tylko to co najlepiej się sprzedaje, a sprzedaje się piwo, które trafia w jak najszersze gusta, a co za tym idzie, jest najbardziej bezpłciowe. "Statystyczny Polak" chce aby piwo było złotego koloru, odpowiednio nagazowane i niezbyt gorzkie. No i odpowiednio mocne, poniżej 5% alkoholu to już woda. Nie ma więc co się dziwić, że na półkach sklepowych znajdziemy wyłącznie bardzo podobne do siebie piwa.
Po drugie... brak smaku
Skoro jesteśmy przy nijakości, to jedną kwestię trzeba sobie wyjaśnić. Eurolagery mają to do siebie, że są niemal zupełnie bezsmakowe, pozbawione aromatu i goryczki. Mają odrzucać jak najmniej konsumentów, więc wchodzą jak woda, ale próżno doszukiwać się w nich czegoś więcej niż odrobiny słodu, bąbelków i alkoholu. Najpewniej stąd wywodzą się też mity dotyczące rzekomego braku chmielu we współczesnych piwach z dużych browarów. Brak charakteru ma swoje zalety - koncernowy lager nada się do popicia grillowanej kiełbasy, ugaszenia pragnienia i jako dostawca procentów do organizmu, natomiast jeśli szukasz piwa, które ma smak, wybierz lepiej coś innego.
Aby oddać sprawiedliwość niektórym browarom - koncernowe portery potrafią być naprawdę niezłe.
Po trzecie... ściemy
Koncerny nie kłamią wprost, ale ściemniać potrafią na każdym kroku. Zacznijmy od wykorzystywania luk prawnych. Browary nie muszą podawać pełnego składu piwa na etykiecie, z czego to najwięksi gracze na rynku chętnie korzystają, umieszczając jedynie informację o alergenach (słynne "zawiera słód jęczmienny"). Dlaczego nie podają całego składu? A dlatego, że wówczas oprócz wody, słodu, chmielu i drożdży musieliby wymienić również choćby syrop glukowozo-fruktozowy czy grys kukurydziany. Sympatii konsumentów raczej by to koncernom nie przysporzyło, więc wolą nadal trzymać ich w niewiedzy co do używanych surowców.
Koncerny lubią też wykorzystywać niewiedzę sporej części piwoszy. Na przykład chwaląc się, że produkują piwo niepasteryzowane, a skoro niepasteryzowane to z pewnością lepsze, prawda? Nieprawda. Zamiast pasteryzacji browary stosują mikrofiltrację, czyli proces polegający na odsiewaniu co większych cząsteczek z piwa. Skutek obu procesów jest zbliżony - wydłużenie przydatności do spożycia kosztem składników odżywczych.
Inny przykład koncernowej ściemy? Udawanie przez piwa z wielkich browarów czegoś, czym tak naprawdę nie są. Tu można wskazać choćby Książęce Złote Pszeniczne, czyli jedno ze sztandarowych piw Kompanii Piwowarskiej. Zasyp pszeniczny faktycznie jest wymieniony w składzie, tylko cóż z tego skoro Książęce jest zwykłem jasnym lagerem? Typowych dla pszenicy aromatów obecnych w niemieckich weizenach tu nie odnajdziemy. Oczywiście, nigdzie nie napisano, że Książęce ma być weizenem, ale utarło się, że to właśnie weizen jest w Polsce nazywany piwem pszenicznym. Żeby nie było, że jadę tylko po KP - Żywiec Białe to też taki witbier jak ze mnie baletnica.
Po czwarte... pseudo-regionalność
Grzechem, który wkurza mnie chyba najbardziej, jest podawanie się bardzo dużych browarów za niewielkie, tradycyjne i związane z danym regionem przedsiębiorstwa. Koncerny szybko zwietrzyły szansę na zysk w modzie na piwa z małych, regionalnych lub rzemieślniczych browarów i bez żenady tę modę wykorzystują.
O przykłady nietrudno. Choćby taka Łomża, browar który w swoich przekazach marketingowych chyba najbardziej stara się pokazać swoje "regionalne" oblicze. Tylko cóż z tego, skoro jest to w rzeczywistości ogromny zakład, którego moc produkcyjna to aż 1 000 000 hl (dla porównania browar w Ciechanowie - 60 000 hl), należący do międzynarodowego koncernu Van Pur, a piwa z Łomży są dostępne chyba w każdym zakątku Polski? Podobnie jest z Perłą, która swego czasu w telewizji promowała swoją "lubelskość". A przecież chociaż piwa z browaru Perła (mającego moc produkcyjną około 1 700 000 hl) produkowane są w Lublinie, to można je kupić w dowolnym miejscu w kraju. Pijąc piwa Perły nie wspierasz również niewielkiej, polskiej spółki, a koncern Royal Unibrew i zarejestrowany na Cyprze holding Marconia Enterprises.
Przykłady tego typu działalności można mnożyć. Swoją "regionalnością" chwalą się również niektóre mniejsze browary, również te w których łap nie macza zagraniczny kapitał. Tylko co to za regionalność, skoro piwa z tych browarów można kupić w Lidlu czy sklepiku osiedlowym na drugim końcu Polski? Chyba, że jako regionalność rozumiemy coś innego, niż występowanie piwa z konkretnego browaru jedynie w danym regionie.
Druga strona medalu...
Nie zrozumcie mnie źle, nie uważam że każde piwo z dużego browaru jest fe i niedobre, sam czasem lubię wypić jakiegoś niezobowiązującego lagera. Niewątpliwą zaletą piw koncernowych jest zwykle brak wyraźnych wad, powtarzalność kolejnych warek i mało intensywny smak, który sprawdza się w pewnych okolicznościach. Nie można też zapomnieć, że wiele znanych ze swojej wysokiej jakości, zagranicznych marek piwa (Franziskaner, Hoegaarden, Leffe) należy do wielkich, międzynarodowych koncernów. Nie popadajmy więc w skrajności, bo choć trudno ekscytować się koncernowym eurolagerem, to piwo pochodzące z małego browaru wcale nie musi być od niego lepsze! Z resztą, mniejsze browary też mają sporo za uszami... Ale o tym następnym razem.
0 komentarze:
Prześlij komentarz